sobota, 9 czerwca 2018

24. Świetliki


24

Świetliki


Pamiętam
Zapach słońca i sosen
Koralu i piasku
I dziewczyny, którą zostawiłem

Wznowili marsz, ale nie na długo. Wkrótce znów musieli się zatrzymać. Niall, Sara i Elodie byli zbyt słabi, nawet Nicholas się chwiał, jego dłonie i twarz pokryte były małymi okrągłymi ranami.
Znaleźli miejsce na odpoczynek parę godzin po ataku demonów-pijawek. To był mały okrągły zagajnik drzew, tak ukształtowanych, że gdyby cokolwiek chciało ich zaatakować od razu, by to zauważyli. W Świecie Cieni nigdzie nie było bezpiecznie. To miejsce było na tyle bezpieczne na ile w ogóle mogło. Najmniej poszkodowani z członków ich grupy – Sean, Alvise i Micol – musieli trzymać wartę dopóki reszta nie poczuje się lepiej.
Zmierzch zamienił się w noc. Jak zwykle nie pozwolili sobie na światło, rozpalenie ognia czy użycie latarki. Kulili się razem w ciemności i zimnie. Sara, Elodie i Niall zjedli jakieś ciastka, czekoladę i wypili trochę wody, później leżeli skuleni w śpiworach, czekając, aż wrócą im siły. Hałas ryczących zwierząt dobiegał z za drzew, każdy szelest paproci wywołany wiatrem, każdy trzask gałęzi sprawiał, że ich ciała tężały, a ich serca zaczynały bić szybciej. Wszystko wokół nich wydawało się być zagrożeniem. Pomimo zapewnień Seana, że mają doskonały widok i jeżeli jakiś Surari ich zaatakuje, będą widzieć go z dużym wyprzedzeniem, żyli na krawędzi i to nie mogło się zmienić dopóki nie powrócą ze Świata Cieni. O ile wrócą.
Sara była wściekła na siebie za to, że pozwoliła demonowi-pijawce zranić ją tak bardzo, że nie mogła dalej iść. Jak długo potrwa ta przymuszona przerwa? Jak długo będą musieli tu zostać, otwarci na ataki jak siedzące kaczki?
Zamknęła oczy i zażyczyła sobie, żeby jej ciało wróciło do formy. Nagle, małe żółte światło zaczęło tańczyć przed jej zamkniętymi powiekami. Otworzyła oczy, obawiając się ataku, ale wszystko co zobaczyła to mała chmurka świetlików mrugających w ciemności przed nią.
- Sean, patrz – wyszeptała. Nie musiała patrzeć, żeby wiedzieć, że nie śpi.
- Widzę je. Są piękne – odpowiedział Sean. Kątem oka, Sara zauważyła odbłysk pochodzący z jego dłoni – światło świetlików odbijało się od jego sgian-dubha.
- Czy to naprawdę tylko świetliki? – zapytała Sara. Nie mogła uwierzyć, że jakiekolwiek stworzenie w świecie cieni może być nieszkodliwe.
Sean uśmiechnął się w ciemności.
- Jestem pewien. Tylko świetliki. Teraz odpoczywaj…
Sara zamknęła oczy, modląc się by żaden sen nie przyszedł. Była zmęczona. Obecność Seana obok niej sprawiła, że czuła się bezpieczniej, trochę cieplej. Niechętnie pozwoliła sobie zapaść w płytki sen.
Sean nigdy nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Spojrzał na Nicholasa, który siedział delikatnie oddalony od grupy, jak zawsze. Jego oczy były zamknięte, a jego wyraz twarzy skupiony, tak jakby nad czymś się mocno zastanawiał. Prawie został zabity, zastanawiał się Sean. Był pokryty tymi demonami-pijawkami. Może to był ostateczny dowód jego lojalności? Ale nigdy nie mogli mieć pewności. Obok niego, skulony w swoim śpiworze, trząsł się Niall. Sean zauważył, że jego oczy są otwarte.
- Spróbuj trochę pospać, Niall – wymamrotał.
- Zawsze kochałem świetliki – wyszeptał Niall w odpowiedzi. Nawet gdy leżał, świat obracał się wokół niego. Nigdy w życiu nie stracił tyle krwi, mimo że był zraniony wiele razy przedtem. – Było ich mnóstwo w Luizjanie…
Zalały go wspomnienia czasu, gdy on i Mike ukrywali się w Luizjanie. Spędzili tam tygodnie w chałupie na plaży, zanim skorumpowana Sabha ich znalazła. Zostali zaatakowani przez wodne demony i ledwo przetrwali. Technicznie rzecz biorąc Niall umarł, ale wrócił do życia, bo Flynnowie nie mogli umrzeć przez utonięcie. Nigdy nie zapomniał wyrazu twarzy Mike’a gdy usiadł i przemówił, gdy Mike był w żałobie po jego śmierci, pijany Bourbonem. Nigdy nie zapomni nocy spędzonej na słuchaniu Cajunskiej muzyki. Gdy Niall grał na skrzypcach przed oczarowaną publicznością, słodka celtycka pieśń wypełniała noc.
- Szkoda, że nie mogliśmy zabrać Mike’a do Luizjany – powiedział Niall. – Kiedy to wszystko się skończy, wrócimy na Islay, wszyscy. Sprawimy mu porządne pożegnanie. Będziemy bawić się całą noc. Dla niego.
- To jest plan – odpowiedział miękko Sean. Jeżeli przeżyjemy, dodał w sercu, ale nic nie powiedział.
Po tym Niall siedział cicho, spoglądając na świetliki mrugające w ciemności jak małe gwiazdy. Bolało go serce. Tęsknił za Winter, za jego rodziną, za morzem, za muzyką. Ale nigdy nie mówił o swoich problemach, uśmiechał się i żartował szybując przez życie, tak jak zawsze wydawał się to robić.
Nie pozwolił nikomu poznać, że gdy Mike umarł, stary Niall również umarł, a nowy nie znał tyle radości co stary. Nowy był mądrzejszy i mroczniejszy. Zamknął oczy i wyobraził sobie siebie w domu w Donegal z muzyką, whiskey, jego rodziną, przyjaciółmi i Winter, jej srebrnymi włosami do ramion i oczami świecącymi jak torfowy ogień.
Zawsze była w jego głowie. Nawet godziny nie spędził nie zastanawiając się czy znalazła schronienie, czy Vendraminowie przyjęli ją, gdy już tam była, czy naprawdę była bezpieczna i nie została zaatakowana przez kolejne Surarri. Jedna rzecz była pewna: nie popełnił błędu wysyłając ją przez Iris, cokolwiek się jej później przytrafiło. Atak demonów-pijawek udowodnił mu to. Gdyby Winter z nimi została już by nie żyła. Błędem było zgodzenie się, by z nimi poszła, zamiast ukrycia jej gdzieś. Nie mogli pójść różnymi drogami – a nie był wystarczająco silny, by przekonać ją do odejścia.
Po prostu chcę cię znów zobaczyć Winter, modlił się i zapadł w niespokojny sen.

Alvise i Micol siedzieli obok siebie w słabym świetle zmierzchu, zanim zapadła noc, skuleni pod śpiworem Seana. Alvise widział oczy Micol otoczone czerwoną obwódką i świecące. W którymś momencie, gdy nikt nie widział, musiała płakać – za bratem, Alvise był tego pewien. I wciąż, pomimo złości i bólu na to, co zrobiła Sara, uratowała jej życie. Alvise zaczynał widzieć nowe strony Micol i musiał przyznać, że to co widział było dość imponujące. Była odważna. Była silna.
- Świetliki – wyszeptał.
- Tak. W domu było ich pełno, ale wychodziły tylko w letnie noce. To musi być jakiś dziwny gatunek odporny na zimno. Demony-świetliki.
- Boże, proszę nie każ mi o tym myśleć.
- Przepraszam.
- Poza tym… byłaś wspaniała dzisiaj – powiedział po prostu.
Micol spojrzała na niego, zaskoczona.
- Że co?
- Mam na myśli te elektryczne coś. Nigdy nie widziałem cię… takiej.
Była oszołomiona jego pochwałą i przez chwilę zabrakło jej słów. Ten chłopak, którego gniew można było poczuć w powietrzu w każdym pokoju pałacu Vendraminów, który wydawał się nie lubić jej tak bardzo, naprawdę ją pochwalił?
- Myślałeś, że jestem tylko bezbronną małą dziewczynką – wymruczała z nutką urazy w głosie.
- Tak, w zasadzie tak. Cóż, nie bezbronną, ale zepsutą.
- Coś jeszcze? – zapytała.
- Samolubną?
- Racja, dzięki. Bo chciałam uciec z Pałacu Vendraminów? Albo raczej twierdzy Vendraminów. Zrobiłbyś to samo.
- Nie. Ja pomógłbym utrzymać klątwy na miejscu, zamiast je łamać. – Przez chwilę siedzieli cicho, oglądając świetliki tańczące, jak wina rozszerzająca się w piersi Micol. Teraz, gdy nie była więziona, nie łamała skrzydeł na prętach klatki jak mały ptak, potrafiła dostrzec jego punk widzenia.
- I myślisz, że jestem potworem – kontynuował Alvise. Wydawał się w jakiś sposób smutny. Alvise naprawdę przejmował się jej opinią? Ta konwersacja okazywała się, być dość zaskakująca.
Dobrała słowa ostrożnie.
- Myślałam, że trzymasz Lucrezie jako więźnia. I wydawałeś się mnie nienawidzić. Ale już tak nie uważam.
- Nigdy cię nie nienawidziłem.
- Cóż, z pewnością odstawiłeś niezłe przedstawienie.
- Po prostu byłem zły, że wciąż uciekasz! Ściągając na nas wszystkich niebezpieczeństwo! – wypalił.
- Przepraszam. Wiem, że to było głupie. To miejsce… dusiło mnie! A tak w ogóle, to mogłam zmienić zdanie o tobie.
- Dlaczego?
Micol wzruszyła ramionami, zacieśniając śpiwór Seana wokół siebie. W całym swoim życiu nigdy nie była tak zmarznięta.
- Nie wiem. Po prostu… wydajesz się tutaj inny, już nie potworem.
- Racja. Przypuszczam, że to komplement.
- Nie do końca – powiedziała, a on nie wytrzymał i parsknął cichym śmiechem. Potem jego twarz zrobiła się poważna.
- Micol. Muszę ci to powiedzieć. Cokolwiek sobie o nas sądzisz… mój ojciec i ja miłowaliśmy twoich braci. Tak mi przykro z ich powodu. Próbowaliśmy przekonać Tancrediego, by nie szedł…
- Nie zwariował. Miał rację. Sara Midnight została wybrana na żonę Nicholasa, teraz to wiemy.
- Sza… mów ciszej. – Alvise przysunął się bliżej do Micol. Nie chciał, by ktoś ją usłyszał, na wypadek gdyby miało to przysporzyć jej więcej problemów. – Słyszałaś Sarę – wyszeptał, rozglądając się. Wydawało się, że nikt nie podsłuchuje. – Już nie jest pod kontrolą Nicholasa.
- Ona tak mówi.
- Skoro w nią wątpisz, dlaczego ocaliłaś jej życie?
- Bo mogę się mylić, a ty możesz mieć rację.
- Słusznie. – Krótka pauza. – Na tyle ile to warte, wierzę jej – powiedział Alvise niskim głosem.
- Nawet jej nie znasz. Nikt nie zna. Nikt nawet nie wiedział, że Midnightowie istnieją.
- Prawda. Więc powiem to tak: Wierzę, że Niall Flynn i Elodie Brun… pochodzący z dwóch starych i honorowych rodzin, ufają jej. I pomyśl logicznie…
Micol prychnęła. Jej serce było złamane, jej rodzina była zniszczona, a on prosił ją o użycie logiki?
- Nie, posłuchaj – nalegał. – Lucrezia wysłała mnie tu. Nas tu wysłała.  Najpierw byłem wściekły, że wcisnęłaś się do Iris, ale potem dotarło do mnie: Lucrezia naznaczyła również ciebie. Nie zrobiłaby tego, gdybyś nie miała pójść ze mną.
- Nie myślałam o tym w ten sposób. Myślałam, że po prostu udało mi się z tym, ale… nie mogłam przejść nienaznaczona? – Micol powędrowała palcami po wypalonej bliźnie na dłoni. Wciąż bolała.
Potrząsnął głową.
- Ona wybiera, kto przechodzi, a kto zostaje. Ale dlaczego oznaczyła ciebie? Dlaczego wysłała nas oboje w to miejsce? Nie, by ocalić Tancrediego. Był martwy, gdy przybyliśmy.
Micol oddychała nierówno.
- Nie, aby zabić Sarę, moja siostra dałaby nam do tego wskazówki. Zostaje tylko jedno wyjaśnienie. Lucrezia wysłała nas tu byśmy im pomogli.
Micol spuściła głowę i nic nie powiedziała. Podejrzewała, że Alvise ma rację, ale śmierć jej brata z rąk innego dziedzica strasznie ją bolała. Nie zdając sobie z tego sprawy zbliżyła dłoń do ramienia, które rozcięła strzała Alvise’a. Niall zdezynfekował je i delikatnie obandażował – to było tylko rozcięcie i wkrótce się zagoi. Alvise zobaczył jak pociera swoje ramię.
- Przepraszam, że musiałem to zrobić.
- Cóż, ocaliłeś Sarę.
- To nie było moją pierwszą myślą, Micol. Byłaś tak zagubiona w swojej mocy, że nie widziałaś, co się wydarzy.
- Micol uniosła brwi.
- Powinieneś już wiedzieć, że dziedzice Falco są odporni na moce innych dziedziców. To dlatego mój brat myślał, że uda mu się pokonać Sarę, mimo że był chory, bo jej moce nie działały na niego.
- Sean zamierzał rzucić w ciebie swoim sztyletem. Wiedziałaś to? Widziałaś to?
Micol milczała.
- Przypuszczam, że nigdy nie zwróciłaś uwagi na to, jaki jest ostry. Mógłby przeciąż powietrze. Naprawdę, naprawdę nie chciałem widzieć jak to coś przekłuwa ci głowę - Alivse kontynuował. – Chyba, że Falco są również odporni na stal…
- Nie wiedziałam – wyszeptała, jej głos delikatnie się trząsł i wtedy parsknęła. – Sean powiedział mi, że mój brat poprosił go, by się mną opiekował. Niezłą robotę wykonuje.
- Jest zakochany w Sarze. Jeżeli cokolwiek jej grozi, nie zawaha się tego zabić. A ja nie mógłbym pozwolić mu cię zabić. Nie mógłbym pozwolić, by to się stało.
- Dlaczego? – spytała Micol.
- Dlaczego? Jak możesz mnie o to pytać?
- Wielokrotnie sam groziłeś mi, że mnie zranisz.
Alvise spuścił wzrok.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził. Staraliśmy się najlepiej jak mogliśmy opiekować się Ranierim, gdy umierał i powstrzymać Tancrediego od wyruszenia na swoją szaloną wyprawę, ale nie udało nam się ocalić żadnego z nich. Najwyraźniej porażki to moja specjalność. – powiedział z nutą wstrętu do samego siebie. – Nie pozwolę, bym utracił i ciebie.
Micol nieufnie spojrzała na twarz blondyna, próbowała dostrzec jego rysy w ciemności. Po raz pierwszy dostrzegła jak delikatna była jego twarz, z jego wysokimi kośćmi policzkowymi i pełnymi ustami. Wygląda trochę jak elf z książki z bajkami, pomyślała.
Czy to ta sama osoba, której zwykła się brzydzić? Dobra, ustalili, że jej nie nienawidził, ale czy naprawdę aktywnie ją chronił?
- Dzięki –wymamrotała, a  Alvise spojrzał na nią. Ich twarze znajdowały się bardzo blisko siebie i nagle w oczach Alvise wyglądała bardzo młodo i bezbronnie. Jak czarnowłosa, oliwkowo skóra wersja jego własnej siostry.
Coś poruszyło się w ciemności niedaleko od nich, wysoka postać, z szerokimi ramionami na tle gwieździstego nieba: Nicholas. Obserwowali jak znika w ciemności. Nawet w mroku Micol mogła wyczuć jego czarną aurę. Wzdrygnęła się.
- Co zamierza? – wyszeptała.
- Bóg jeden wie. Micol… - zaczął Alvise, a następnie schował ręce pod kurkę. Pogrzebał trochę, wyjął coś z jednej z kieszeni i wsunął w jej rękę. – To dla ciebie.
Otworzyła dłoń. Na początku nie potrafiła stwierdzić, co to było, ale potem uświadomiła sobie, że była to złota broszka, którą nosił, jako symbol jego rodziny. Była w kształcie lwa z koroną w ogniach.
- Dlaczego? – odetchnęła.
- Wiem, że nienawidzisz Vendraminów, ale nikt już ci nie pozostał. Więc to jest moja oferta. Bądź jedną z nas.
Nikt już ci nie pozostał. Słowa Alvise’a bolały, ale były prawdziwe.
Była sama na tym świecie.
- Dziękuję, ale nie mogę być jedną z was. Nigdy nie mogłabym być niczym innym niż Falco. – Alvise przechylił głowę. – Ale chętnie zostałabym Protettą Vendraminów. – Protetta to było włoskie słowo oznaczające opłatę, dziecko powierzone Sekretnej Rodzinie. Sekretny odpowiednik adopcji.
- Będziesz nasz Protettą. Możesz nie być naszej krwi, ale jesteś jak jedna z nas Micol Falco – powiedział uroczyście. Gdyby byli w domu, byłaby to ceremonia, ale tu w Świecie Cieni, słowa wyszeptane w noc, musiały wystarczyć.
- Jestem jedną z was, Alvisie Vendramin – odpowiedziała.
Alvise przytaknął i przypiął broszę do jej płaszcza.
Może nie była jednak tak kompletnie sama, pozwoliła pomyśleć sobie Micol.
- A tak po za tym, słyszałem, że masz dziś urodziny. Szesnaście to dobry wiek – powiedział z uśmiechem Alvise.
- O, tak. Moje życie jest świetne.
- Mmmm. Cofam to. Przypuszczam, że gdy miałem szesnaście lat, umarła moja mama. Nie był to najszczęśliwszy czas. Poza tym nie wyglądasz na szesnaście. Maks trzynaście – dodał i zepsuł moment.
- Jesteś okropny, Alvise.
Zaśmiał się.
- Wszystkiego najlepszego, Micol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz