15
Do
Złota
Powstaje z złotego światła
Kobieta, którą się stanę
Wenecja
Micol zabroniła sobie myśleć. Gdyby stanęła i
zastanowiła się, co chce zrobić, nigdy by przez nią nie przeszła. Dokąd
prowadziła złota spirala? Dokąd udał się Alvise?
Micol zamknęła swój umysł, instynkt i otworzyła
swoje serce. Jej zamknięte serce pragnęło tylko jednej rzeczy, wolności.
Pociągnięciem otworzyła ciężkie drzwi garderoby i skierowała się w to, co wydawało
się jednym skokiem przez Iris, nie do końca świadoma czyichś krzyków i niekończącego
lamentu Lucrezi. Wiedziała, że musi dotknąć dłoni Lucrezi zanim skoczy,
ponieważ Alvise zawsze to robił.
Kątem oka Micol zobaczyła Vendramina ponownie
wchodzącego do pokoju i przybliżającego się o krok, z rozpostartymi ramionami
próbował ją zatrzymać, ale łóżko Lucrezi było pomiędzy nimi i zanim zdążył je
okrążyć, Micol już zdążyła złapać za rękę śpiącej dziewczyny. Poczuła, że coś pali
jej dłoń, ale krążąca w niej adrenalina uchroniła ją przed bólem. Przeszła
przez spiralę i na moment jej ciało zadrżało. Połowa Micol zniknęła już w Iris,
było za późno, by ktokolwiek ją zatrzymał. Odeszła w wirujące złoto i ciemność,
w kierunku tego, co miała nadzieję było wolnością, a nie śmiercią.
Z złotego światła wyłonił się szczupły, młody
chłopak, trzymający łuk i dziewczyna o migdałowej skórze, krótkich włosach i w
długiej białej sukni. Wokół dziewczyny było coś błyszczącego i trzeszczącego,
jak niebieskie błyskawice. Mężczyzna wirował przez chwilę, a potem skoczył,
gotów wystrzelić strzałę.
Sara skoczyła na równe nogi, jej ręce tonęły w
czarnej wodzie, oczy zwężone świeciły gotowe by zabijać.
- Kim jesteś? – Krzyknął Sean trzymając sgian-dubh w ręce.
- Kto pyta? – Odpowiedział blondyn. Mówił z ciężkim
angielskim akcentem. Dziewczyna, która z nim była stanęła nieruchomo z
uniesionymi rękami, które trzaskały na niebiesko. Jej wzrok wypełniony był, jak
miała nadzieję grozą, ale wyglądało to bardziej na strach.
Sean nie widział powodu, by ukrywać swoją
tożsamość. Ci obcy nie byli demonami, a jeżeli byli tu, by skrzywdzić Sarę,
wkrótce się o tym dowie.
- Nazywam się Sean Hannay, Strażnik Midnightów.
- Strażnik! – Wypowiedział obcy, w jego głosie
słychać było ulgę. – Jestem Alvise Vendramin, z Rodziny Vendraminów z Wenecji.
A to jest Micol – odpowiedział rzucając dziewczynie mordercze spojrzenie.
- Vendramin – wyszeptał Niall, rozpoznanie pojawiło
się na całej jego twarzy. Oczywiście. Pamiętał smukły blondyn, złoty pałac i
światło księżyca na kanałach. Wiele lat temu.
Spojrzał na dziewczynę nazwaną Micol, jej oczy były
szerokie. Studiowała ich jednego po drugim, gdy mówili. Micol mogła widzieć
aury, mówiły jej wewnętrzne myśli i historię ludzi. Przez lata prowadziła
pewien rodzaj książki z aurami w jej głowie, natychmiastowo czytając, co miały
do powiedzenia o ludziach – czerwony oznaczał złość, biały samotność, niebieski
smutek – i wesołe kolory, żółty witalność, zielony nadzieję, różowy łagodną
miłość.
Zobaczyła młodą smukłą dziewczynę z czarnymi
włosami opadającymi do ramion jak wodospad i najbardziej zielonymi oczami,
jakie w życiu widziała. Jej aura była biała z nutką czerwień. Niewinność, gniew i samotność, pomyślała
Micol.
Dobrze zbudowany chłopak imieniem Sean stał koło
niej, a jego twarz mówiła, że jest w stanie ją zabić bezzwłocznie. Jego aura była
różowa, z niebieskimi krawędziami. Łagodnie wyglądający chłopak z szarymi
oczami patrzył na Alvise’a, a przy jego boku stała dziewczyna z włosami
srebrnymi jak światło księżyca. Ich aury były podobne, niebieskie, morskie i
szare. Aury ludzi, którzy są niechętni do walki, ale mężczyzny była
ciemniejsza, sugerująca moc, która biegnie głębiej niż mogą dostrzec oczy. I w
końcu była tam drobna kobieta, niewielka jak ptak, znakomicie piękna.
Przypominała Micol porcelanową lalkę. Jej aura była niebieska, szara na
krawędziach, tak jakby powoli traciła siłę. Obok niej był ktoś, kto sprawiał,
że jej serce drżało. Ktoś wysoki, blady, z oczami czarnymi jak węgiel. Był ślepy,
odgadła po jego posturze i sposobie, w jaki jego oczy wydawały się nieskupione.
Ktoś, kogo aura była zupełnie czarna.
Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Ogarnęło
ją przerażanie. Kim był ten mężczyzna? Czy w ogóle był człowiekiem, czy
demonem, który miał ich rozdzielić? Gdzie była? Co zrobiła? W jakie tarapaty
się wpakowała nierozważnie opuszczając Pałac Vendraminów? Wzięła drżący oddech.
Czemukolwiek będzie musiała stawić czoła, pokaże tym ludziom, z jakiej gliny
ulepieni są dziedzice Falco. Stała nieruchomo, jej pierś wznosiła się i opadała
w zwariowanym rytmie, zielone wyładowania elektryczne strzelały nieregularnie z
jej rąk. Musiała powiedzieć Alvisowi o chłopaku z czarną aurą.
- Jesteś sekretnym dziedzicem? – Zapytał Sean
Alivsa.
- Tak, oboje nimi jesteśmy. Nie rozumiem. Gdzie są
demony? – Rozejrzał się w lewo i w prawo, wciąż nie opuszczając łuku.
- Jestem pewien, że nie będziemy musieli długo
czekać, by je zobaczyć. Są wszędzie - powiedział Sean – Nie zrobimy ci krzywdy.
Chyba, że jesteś tu, by skrzywdzić nas – dodał, jego sgian-dubh wciąż był gotowy.
Alvise potrząsnął głową.
- Jestem Sekretnym dziedzicem. Zabijam demony, nie
ludzi – powiedział i obniżył swój łuk o cal, ale ani o trochę więcej.
Micol posłała nerwowe spojrzenie Nicholasowi. Nie
wszyscy byli ludźmi.
- Moja siostra wysyła mnie przez Iris, tam gdzie są
demony do zabicia. Ale o to jesteśmy tutaj.
- To jest Iris? – zapytał Sean, wskazując w
kierunku wirujących złotych wstążek. Wciąż tam były, chociaż znikały powoli,
gdy mówili.
Niall sapnął, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Jego ręka złapała rękę Winter.
- Co jest po drugiej stronie Iris? – zapytał
szybko.
Alvise napotkał spojrzenie Nialla.
- Pałac Vendraminów w Wenecji, mój dom. – Potem
przerwał. – Wy… Wydaję mi się, że cię znam. Tak, pamiętam cię!
- Nasze rodziny się znają. Jestem Niall Flynn.
Twarz Alvise’a wykrzywiła się w uśmiechu.
- Tak! Niall! To ty!
- Czy twój dom jest bezpieczny? – Niallowi trząsł
się głos.
Sean studiował twarz przyjaciela. O czym on myślał?
- Mój dom jest tak bezpieczny, jak bezpieczne może
być teraz miejsce.
- Kto tam mieszka?
- Niall, co to ma wspólnego z… – zaczął Sean, ale
Niall podniósł rękę by mu przerwać. Coś w wyrazie twarzy jego przyjaciela
sprawiło, że Sean od razu zamilkł.
- Kto tam mieszka? – powtórzył Niall.
- Mój ojciec i siostra.
- I mówisz, że jest bezpiecznie? – powtórzył znów
Niall, z dziwną błagalną nutą w głosie.
- Niall… - zaczął Sean.
- Mój ojciec czyni, co w jego mocy, by uczynić je
bezpiecznym – odpowiedział Alvise.
Niall nie pozwolił mu skończyć. Chwycił Winter w
talii, wyszeptał jej coś do ucha i wepchnął ją przez znikający iris,
wypowiadając jej imię po raz ostatni. Zniknęła od razu, złote wstążki zanikały
i w końcu znikły. Winter odeszła.
- Co zrobiłeś! – krzyknęła Sara.
- Musiałem – wyszeptał Niall, jego ręce zwisały po
bokach, a wzrok był nieprzytomny, jakby stracił wszelkie powody do życia. –
Musiałem – powtórzył, przeczesując ręką włosy. – Błędem było pozwolić jej tu
przyjść. Wiedziałem to, gdy zaatakowały księżycowe demony. Wiedziałem, że tu
umrze.
- Nie wiesz, kim są ci ludzie! – krzyknął Sean.
- W zasadzie, wiem. Powiedziałem Winter, co ma
powiedzieć.
- I co to było?
- Onoir,
clan agus farraige. Będą wiedzieli
– powiedział obronnym tonem. Patrząc na Alvise miał nadzieję, że ten potwierdzi,
że Winter będzie bezpieczna. Że nie popełnił kolejnego straszliwego błędu.
Alvise przytaknął.
- Motto Flynnów. Szanuj rodzinę i ocean. Winter nic się
nie stanie. W momencie, gdy wypowie te słowa mój ojciec się nią zajmie.
Ich spojrzenia się spotkały,
Nialla pełne łez, których nie czuł potrzeby ukrywać. Przez moment trwała cisza,
gdy przetwarzali zniknięcie Winter, kiedy nagle bez ostrzeżenia wyładowania
elektryczne wokół dziewczyny, która podążyła za Alvisem przez Iris wzrosły,
trzeszcząc na niebiesko, zielono i czerwono. Trzymała swoją prawą rękę w lewej,
krzywiąc się z bólu.
- Jesteś ranna? –
zapytała Sara.
- Tylko moja ręka. –
Spojrzała na Sarę spod rzęs, wciąż podejrzliwa wobec nich wszystkich, nawet
jeśli jeden z nich okazał się być starym przyjacielem Vendraminów.
- Jeżeli zatrzymasz te…
błyskawice – Sara wskazała na wielokolorowe iskry wokół całego ciała dziewczyny
– mogłabym na to spojrzeć.
Dziewczyna posłała
Alvisowi przerażone spojrzenie, zadając mu bezgłośne pytanie. Alvise skinął
głową. Wyładowania zatrzeszczały ostatni raz, świecąc jasno wokół ciała
dziewczyny i znikły. Przybliżyła się do Sary, wyciągając ręce.
- Poparzyłaś się –
powiedziała Sara delikatnie chwytając jej dłoń. – Coś poparzyło ci skórę.
- Mnie też – powiedział
spokojnie Alvise patrząc na dłoń. Symbol spirali był wyrysowany na jego dłoni,
skóra sczerniała i złuszczyła się. – Nie zwróciłem uwagi…
- To jak symbol, który
Nicholas wyrysował na naszych dłoniach – powiedziała Sara. – Ale my się nie
poparzyliśmy. To bolało tylko przez chwilę. Czy twoja siostra oparza cię za
każdym razem, gdy wysyła cię przez Iris? Nie miałbyś ręki.
- Nie. To się nigdy
przedtem nie wydarzyło.
- To dlatego, że nie
powinno ich tu być – wytłumaczył Nicholas. – Dlatego zostali poparzeni. Iris
nie powinien móc przenieść ich do Świata Cieni i nie mam pojęcia jak dziewczyna
Vendraminów to zrobiła.
- Świata Cieni? –
wyszeptał Alvise. Wszystkkie kolory odpłynęły z jego twarzy. - To znaczy świata
Surari? Naprawdę jesteśmy w Świecie Cieni?
Micol wzięła gwałtowny
wdech, oglądając okolice z rosnącym przerażeniem. Świat Surari. Czy to
znaczyło, że chłopak z czarną aurą był jednym z nich? Nigdy nie widziała aury
demona, zawsze myślała, że ich nie mają. Ale ludzie nie mieli czarnej aury…
Wzięła głęboki wdech, próbując powstrzymać panikę od rozprzestrzeniania się w
jej piersi.
Sara przytaknęła.
- Jesteśmy tu, gdzie najwyraźniej
wysłała cię twoja siostra.
Alvise skrzywił się.
- Jak ona… To znaczy, nie
wiedziałem, że to miejsce w ogóle istnieje. Myślałem, że to tylko legenda jedna
z tych Sekretnych historii, które opowiadamy dzieciom.
- Słuchaj, naprawdę nie
chcę przerywać wam rozmowy, ale musimy ruszać – wtrącił Nicholas. – Chyba, że
chcecie siedzieć tu i czekać na kolejny atak.
- A ty jesteś… - Alvise
uniósł brodę do góry w geście wyzwania.
- Alvise – wyszeptała
Micol, delikatnie ostrzegając. Musiała mu powiedzieć o aurze chłopaka. Musiała
znaleźć sposób, by mu powiedzieć.
- Długa historia –
wtrącił Niall. – Chodźmy, opowiem ci – powiedział biorąc go pod ramię.
- Potrzebujemy minuty –
powiedziała Sara wskazując na Micol. – Ona potrzebuje, by ktoś obejrzał jej
poparzenie. A także, nie może iść tak ubrana. – Wskazała na długą białą suknię
dziewczyny. Micol już się trzęsła, jej gołe ramiona pokryły się gęsią skórką. –
Mam ze sobą ubrania na zmianę. Chodźmy – powiedziała i poprowadziła ją za
drzewa.
- Alvise – zaczęła
Elodie, gdy czekały na Sarę i Micol. – Jesteś Włochem. Wiesz coś o rodzinie
Frison? Są strażnikami z Val d’Aosta na północnym-zachodzie. Ukrywali mnie
przez pewien czas. Jedna z nich umarła… Marina. – Skrzywiła się, przypominając
sobie jej czarnowłosą przyjaciółkę, z ciepłym uśmiechem, przepowiednie, którą
jej przepowiedziała, że pewnego dnia Elodie znów pokocha. – Frison jej ojciec
uciekł w góry z Japońską dziedziczką, małą dziewczynką zwaną Aiko Ayanami.
- Znam Frisonów, ale od
dłuższego czasu nie miałem wieści od nikogo po za Sycylijską rodziną Montanera…
ale to było miesiące temu. Jesteśmy kompletnie odizolowani, przykro mi. Jak
tylko moja siostra zabierze nas z powrotem, spróbuje się czegoś dowiedzieć.
- Twoja siostra zabierze
was z powrotem? Jak? – Zapytał Sean.
- Wysyła mnie przez Iris bym
zabijał Surari, a potem wie, gdy skończę. Jakoś. Otwiera Iris gdziekolwiek
jestem i mogę wrócić. Przykro mi z powodu twoich przyjaciół – dodał w kierunku
Elodie. Przytaknęła cicho z rozczarowaniem.
Sara przykucnęła w
zaroślach, ostrożnie wyjęła paczkę herbatników i puszkę fasoli z plecaka, a z
pod nich parę dżinsów i fioletowy top. Oba idealnie pofałdowane w stylu Sary. Suknia
Micol już zmięta, powróciła do plecaka Sary.
- Moje dżinsy są trochę
za długie dla ciebie, ale nadadzą się.
- Dziękuję – powiedziała
Micol zapinając je. Były też luźne w pasie. Sara była szczupła, ale Micol była
mała. – Nie znam twojego imienia – dokończyła.
- Nazywam się Sara
Midnight – odpowiedziała i spojrzała na chwilę na twarz dziewczyny.
Prawdopodobnie nie była dużo młodsza od nich, ale na taką wyglądała, było coś
dziecięcego w jej oczach, brązowych i głębokich jak u łani. Jej krótkie włosy
były ciemno brązowe, bez niebieskich odcieni, które miała Sara, a jej skóra
miała kolor złocistego bursztynu. Przypominała Sarze jelonka, wciąż niepewnie
trzymającego się na nogach. Sara od razu poczuła się opiekuńcza w stosunku do
niej.
- Saro… słuchaj. Ten chłopak…
ślepy. O… skórze wampira. Kim on jest?
- To długa historia. Nie
ma teraz na to czasu. Ale nie martw się Nicholasem. Mamy go pod kontrolą.
Zmienił się, Niall ci opowie. Pośpiesz się. I możesz znów zacząć to elektryczne
coś… - poruszyła palcami. – Będziemy tego potrzebować.
Micol zdecydowała nie
pytać Nialla o tajemniczego mężczyznę. Przynajmniej dopóki będzie się trzymał
od niej z daleka. Zapięła czarny polar, który Sara jej znalazła, cały czas
zastanawiając się nad aurą zielonookiej dziewczyny, jej półprzezroczystą bielą
i białymi krawędziami, dopiero teraz dostrzegła niebieski rdzeń. Rdzeń smutku.
Aura Alvise’a też miała niebieski rdzeń, dawno temu poznała, co było przyczyną
jego smutku, utrata matki. Zastanawiała się, jaka była historia Sary, ponieważ
oni wszyscy mieli smutne historie, nieprawdaż? Wszyscy dziedzice stracili kogoś
albo każdego, odkąd zaczął się pogrom. W końcu wdzięcznie owinęła sobie szalik
Sary wokół szyi. Poczuła się dobrze, bo przedtem zamarzała.
- Gotowa? – zapytała
Sara.
- Gotowa.
W życiu by nie pomyślała,
że przebierając się Micol, stała zaledwie parę jardów od zmasakrowanego ciała
swojego brata, przykrytego kamieniami, czekającego na zjedzenie przez drapieżniki,
zwierzęta lub coś innego. Ani że został on zabity przez zielonooką dziewczynę,
która jej teraz pomagała. Dziewczynę z białą aurą i niebieskim rdzeniem smutku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz