piątek, 20 lipca 2018

30. Oddech


30

Oddech


Twoje słowa są dla mnie
Tlenem

Sean
Tym razem naprawdę myślę, że nie żyję. A wtedy moje oczy otwierają się same, a ja kaszlę i pluję,  potem wymiotuję, aż w końcu powietrze dostaje się do moich płuc. Nade mną niebo płonie, świt, zachód? Nie wiem, pojawia się twarz Sary. Woda wciąż cieknie mi z ust i bierze mnie kolejny kaszel.
- Sean… - woła moje imię jak modlitwę. Jej włosy czeszą mi twarz, gdy pochyla się nade mną. Jej bliskość jest jak powietrze. – W porządku. Jesteś bezpieczny. Jesteś bezpieczny…
Biorę pare nierównych oddechów, bolesnych, ale jakże błogich, czuję dłonie Sary na mojej twarzy. Teraz pojawia się nade mną udręczona twarz Elodie.
- Ça va? Sean, ça va? – powtarza.
Sara pomaga mi wstać i wciąż nie do końca mogę uwierzyć, że żyję. Moje płuca bolą mnie bardziej niż da się to opisać, moje serce bije jak szalone, jakby chciało nadrobić cały ten czas, gdy było pod wodą, gdy byłem uwięziony w gnieździe Surari.
- Niall? – udaje mi się wyzgrzytać, zanim biorę kolejny głęboki i bolesny wdech. Jego głos dochodzi mnie gdzieś z za moich pleców. Obracam się i widzę go, jego ręce złożone na udach, krwawią obficie.
- Mam się dobrze. I tak miałem ochotę trochę dłużej popływać…
- Twoje ręce!
- To tylko zadraśnięcia. Zawdzięczamy Alvise’owi nasze życia. – Wskazuje na wodę, a ja podążam za jego wzrokiem do ciała Surari, zaplątanego w tej samej tamie, w której mnie uwięził. Dwie strzały sterczą z jego pleców, zielona woda przepływa nad jego ciałem.
Zamierzam podziękować Alvise’owi, kiedy ktoś krzyczy, odwracam się w kierunku wody, akurat by zobaczyć kolejnego Surari wyskakującego z strumienia, skokiem, którego nie potrafiłby wykonać żaden człowiek. Atakuje pierwszą rzecz, którą widzi, Micol i rozpłaszcza ją na trawie.
Macam się w poszukiwaniu mojego sgian-dubha, mój refleks jest powolny i ospały, ale nie ma potrzeby. Sara rzuca się na potwora, uwalniając Micol i toczą się razem po ziemi. Dłonie Sary zanurzają się w jego skórze. Surari wznosi głowę do nieba i wyje, skowytem bólu, który ma w sobie coś niepokojąco ludzkiego. Potwór przypomina człowieka, którego ewolucja zaprogramowała, by żył pod wodą. Niesamowity dźwięk szybko znika, a mermen leży nieruchomo. Czarnawoda ścieka z jego ciała, aż rozpuszcza się w ostatnim tryśnięciu. Więc była ich para. Prawdopodobnie samiec i samica. Sara musi myśleć o tym samym, bo patrzy na martwe ciało Surari z czymś przypominającym winę. Zostawię jej współczucie. W moim sercu nie ma teraz dla niego miejsca.
- Jesteś cała? – pyta Micol. Włoska dziewczyna jest blada, ale niezraniona.
- Tak. Dziękuję – mówi i patrzy w dół. Czuję, że wciąż gniewa się na Sarę i nie ma w tym nic dziwnego.
- Zbierajmy się stąd – mówię i chwytam dłoń Alvise’a, gdy ten pomaga mi wstać. Świat wiruje wokół mnie, ale w końcu odnajduję równowagę. Chcę się oddalić od tego miejsca, może być tu więcej wodnych demonów i kto wie, co jeszcze chowa się w tych wodach.
- Już niedaleko – mówi Nicholas, stąpa pewniej niż kiedykolwiek. Może iść prawie tak jak zwykł to robić zanim został oślepiony. Być może ma to związek z zbliżaniem się do jego domu. – Wkrótce będziemy mogli odpocząć.
Tak, oczywiście. Będziemy mogli wszyscy wygodnie odpocząć w twoim domu, myślę sobie. Z pewnością będę spał jak dziecko.
Wszyscy jesteśmy zmoknięci i uderza w nas zimny wiatr. Lodowata biała mgła podnosi się z ziemi. Alvise niesie mój plecak, bo wciąż jestem słaby. Wciąż się trochę potykam, ale szybko wracam do zdrowia. Sara idzie ramię w ramię ze mną. Widzę przebłysk jej profilu, jej twarz jest napięta, stanowcza. Zdeterminowana. Ale jej spojrzenie jest dziwne.
- Hej. Mam się dobrze. Jestem tutaj – szepczę.
- Gdyby coś ci się przytrafiło… - Nie kończy zdania.
- Wtedy szłabyś dalej. Skończyłabyś to.
Bierze wdech i przytakuje.
- Tak. Musisz obiecać to samo.
- Obiecuję. – Szedłbym tak długo, aż zrobiłbym to, co muszę. A potem poddałbym się. Życie bez Sary nie jest warte życia.
Dziwne, że wiedziałem to już zaraz po tym jak się poznaliśmy. Jak gdyby to, co wiąże mnie z Sarą, było tym samym, co wiąże mnie z życiem. Łapię ją mocniej za rękę, ciaśniej i nie chcę puścić. Nie obchodzi mnie, że każdy może nas zobaczyć, mimo że żadne z nas nie lubi pokazywać uczuć. Nie puszczam jej.
Słońce zachodzi za nami w eksplozji różu, czerwieni i pomarańczy, a my rzucamy długie cienie na ziemię. Przerywane bzyczenie towarzyszy nam, gdy dłonie Micol świecą wielokolorowymi wyładowaniami. Dziwny dźwięk dochodzi z za drzew, wołania i warczenia zwierząt oraz głębokie, podobne do ptasich piski. Co kryje się w tych drzewach? Więcej pijawek? Surari, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia? Co kolejnego pojawi się, by spróbować nas zabić?
Swego czasu w Japonii, podczas początku masakry dziedziców, widziałem rzeczy, które chciałbym zapomnieć, ale nie mogę. Nigdy nie zapomnę potworów, które wyślizgnęły się z metra w Tokyo i rzeczy, które potrafiły zrobić z ludzkim ciałem. Ściskam mocniej dłoń Sary, gdy przerażające wspomnienia przychodzą mi do głowy.
Myślę o Mary Ann. Strażniku takim jak ja i mojej byłej dziewczynie. Nigdy jej nie kochałem, nie tak jak kocham Sarę, ale zależało mi na niej. Wciąż mi na niej zależy. Przez pewien czas, Harry Midnight, Elodie, Mary Ann i ja byliśmy drużyną, walczyliśmy razem w Japonii. Harry umarł, Elodie jest chora, a Mary Ann. Boję się dowiedzieć, co się z nią stało.
Cienie kładą się wokół nas, kawałki nieba, które widzimy pomiędzy gałęziami dębów, stają się ciemniejsze z każdą minutą. Zmierzch, pora która zawsze budziła strach w głowach naszych przodków, jako drapieżnicy, wyostrzały im się zmysły i byli gotowi, by polować. Noc zapada szybko, powietrze zmienia się z liliowego w fioletowe w mgnieniu oka. Wszystko jest dziksze w tym świecie, większe, bardziej żywe. Pradawne niebo porwane wiatrem rozciąga się nad nami. Cień księżyca pada mocniej wraz z zapadnięciem ciemności… W Świecie Cieni, nawet promienie księżyca mogą być śmiertelne. Drżę, przypomniawszy sobie księżycowe-demony.
- Miejcie oczy otwarte, wypatrujcie promieni księżyca – przypominam im.
- Co ma na myśli? – słyszę jak Alvise’a pyta Nialla.
- Księżycowe-demony – tłumaczy Niall. – Trochę duchy, naprawdę. Jak animowane promienie księżyca. Jeżeli je dotkniesz, zamienisz się w jednego z nich. Zaatakowały nas, gdy tu przybyliśmy.
- Zawsze zastanawiałem się czy różnorodność demonów gdzieś się kończy. Wydaje się, że ciągle pojawiają się nowe – mówi Alvise.
- W bibliotece Midnightów widziałem Kompendium Surari – odpowiada Niall. – Przysięgam, że mnie przeraziło do szpiku kości. A jestem Śniącym, widziałem ich sporo.
- Zastanawiam się co gorsze, kolejna noc na zewnątrz, czy w zamku Nicholasa – szepczę do Sary.
- Dlaczego wcześniej nam o nim nie powiedział? Myślał, że to nieistotny szczegół? – odpowiada.
Dostrzegam jego imponującą sylwetkę poruszającą się między drzewami.
- Kto wie, co siedzi w jego mrocznej głowie?
Potrzebuję ciepła, moje ciało wciąż zamarza od długiego przebywania w wodzie. Czuję się jakby moje kości miały nigdy nie wyschnąć. Wszyscy jesteśmy tacy zmarznięci. Czujemy zimno dzień i noc, nigdy w pełni się nie ogrzewając. Ogień byłby darem bożym.
Nagle wydostajemy się spod dachu drzew i stajemy pod czarnym niebem pełnym gwiazd. Widzę Wielką Niedźwiedzice nad nami i wielki wóz i jeszcze więcej. Konstelacje są takie czyste, to tak jakby oglądać narodziny każdej gwiazdy we wszechświecie. Tylko w najdalszych, najbardziej oddalonych miejscach na ziemi można zobaczyć tyle gwiazd co tu, całe morze gwiazd. Sara patrzy w górę ze strachem, światło księżyca odbija się w jej oczach.
Idziemy wzdłuż krzywej stromego, kamienistego wzgórza, bez drzew. Denerwuję się, świadom tego, co może czaić się nad nami, albo wśród skał na jego grzbiecie.  Zaraz za wzgórzem znajduje się kolejne wzniesienie czarne, strome, kompletnie gładkie, niemożliwe do wspięcia, a obok niego kamienna budowla, która wydaje się wyrastać z brzegu, jej okna są ciemne jak puste oczodoły, jej ściany pokryte są winoroślą. Zamek Nicholasa.
- Witamy w domu – szepczę pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz