30
Oddech
Twoje słowa są dla mnie
Tlenem
Sean
Tym razem naprawdę myślę,
że nie żyję. A wtedy moje oczy otwierają się same, a ja kaszlę i pluję, potem wymiotuję, aż w końcu powietrze dostaje
się do moich płuc. Nade mną niebo płonie, świt, zachód? Nie wiem, pojawia się
twarz Sary. Woda wciąż cieknie mi z ust i bierze mnie kolejny kaszel.
- Sean… - woła moje imię
jak modlitwę. Jej włosy czeszą mi twarz, gdy pochyla się nade mną. Jej bliskość
jest jak powietrze. – W porządku. Jesteś bezpieczny. Jesteś bezpieczny…
Biorę pare nierównych
oddechów, bolesnych, ale jakże błogich, czuję dłonie Sary na mojej twarzy.
Teraz pojawia się nade mną udręczona twarz Elodie.
- Ça va? Sean, ça va? –
powtarza.
Sara pomaga mi wstać i
wciąż nie do końca mogę uwierzyć, że żyję. Moje płuca bolą mnie bardziej niż da
się to opisać, moje serce bije jak szalone, jakby chciało nadrobić cały ten
czas, gdy było pod wodą, gdy byłem uwięziony w gnieździe Surari.
- Niall? – udaje mi się
wyzgrzytać, zanim biorę kolejny głęboki i bolesny wdech. Jego głos dochodzi
mnie gdzieś z za moich pleców. Obracam się i widzę go, jego ręce złożone na
udach, krwawią obficie.
- Mam się dobrze. I tak
miałem ochotę trochę dłużej popływać…
- Twoje ręce!
- To tylko zadraśnięcia.
Zawdzięczamy Alvise’owi nasze życia. – Wskazuje na wodę, a ja podążam za jego
wzrokiem do ciała Surari, zaplątanego w tej samej tamie, w której mnie uwięził.
Dwie strzały sterczą z jego pleców, zielona woda przepływa nad jego ciałem.
Zamierzam podziękować
Alvise’owi, kiedy ktoś krzyczy, odwracam się w kierunku wody, akurat by
zobaczyć kolejnego Surari wyskakującego z strumienia, skokiem, którego nie
potrafiłby wykonać żaden człowiek. Atakuje pierwszą rzecz, którą widzi, Micol i
rozpłaszcza ją na trawie.
Macam się w poszukiwaniu
mojego sgian-dubha, mój refleks jest
powolny i ospały, ale nie ma potrzeby. Sara rzuca się na potwora, uwalniając
Micol i toczą się razem po ziemi. Dłonie Sary zanurzają się w jego skórze.
Surari wznosi głowę do nieba i wyje, skowytem bólu, który ma w sobie coś
niepokojąco ludzkiego. Potwór przypomina człowieka, którego ewolucja
zaprogramowała, by żył pod wodą. Niesamowity dźwięk szybko znika, a mermen leży
nieruchomo. Czarnawoda ścieka z jego ciała, aż rozpuszcza się w ostatnim
tryśnięciu. Więc była ich para. Prawdopodobnie samiec i samica. Sara musi
myśleć o tym samym, bo patrzy na martwe ciało Surari z czymś przypominającym
winę. Zostawię jej współczucie. W moim sercu nie ma teraz dla niego miejsca.
- Jesteś cała? – pyta
Micol. Włoska dziewczyna jest blada, ale niezraniona.
- Tak. Dziękuję – mówi i
patrzy w dół. Czuję, że wciąż gniewa się na Sarę i nie ma w tym nic dziwnego.
- Zbierajmy się stąd –
mówię i chwytam dłoń Alvise’a, gdy ten pomaga mi wstać. Świat wiruje wokół
mnie, ale w końcu odnajduję równowagę. Chcę się oddalić od tego miejsca, może
być tu więcej wodnych demonów i kto wie, co jeszcze chowa się w tych wodach.
- Już niedaleko – mówi
Nicholas, stąpa pewniej niż kiedykolwiek. Może iść prawie tak jak zwykł to
robić zanim został oślepiony. Być może ma to związek z zbliżaniem się do jego
domu. – Wkrótce będziemy mogli odpocząć.
Tak, oczywiście. Będziemy mogli wszyscy wygodnie odpocząć w
twoim domu, myślę sobie. Z pewnością będę spał jak dziecko.
Wszyscy jesteśmy zmoknięci
i uderza w nas zimny wiatr. Lodowata biała mgła podnosi się z ziemi. Alvise
niesie mój plecak, bo wciąż jestem słaby. Wciąż się trochę potykam, ale szybko
wracam do zdrowia. Sara idzie ramię w ramię ze mną. Widzę przebłysk jej
profilu, jej twarz jest napięta, stanowcza. Zdeterminowana. Ale jej spojrzenie jest
dziwne.
- Hej. Mam się dobrze. Jestem
tutaj – szepczę.
- Gdyby coś ci się
przytrafiło… - Nie kończy zdania.
- Wtedy szłabyś dalej.
Skończyłabyś to.
Bierze wdech i przytakuje.
- Tak. Musisz obiecać to
samo.
- Obiecuję. – Szedłbym tak
długo, aż zrobiłbym to, co muszę. A potem poddałbym się. Życie bez Sary nie
jest warte życia.
Dziwne, że wiedziałem to
już zaraz po tym jak się poznaliśmy. Jak gdyby to, co wiąże mnie z Sarą, było
tym samym, co wiąże mnie z życiem. Łapię ją mocniej za rękę, ciaśniej i nie
chcę puścić. Nie obchodzi mnie, że każdy może nas zobaczyć, mimo że żadne z nas
nie lubi pokazywać uczuć. Nie puszczam jej.
Słońce zachodzi za nami w
eksplozji różu, czerwieni i pomarańczy, a my rzucamy długie cienie na ziemię.
Przerywane bzyczenie towarzyszy nam, gdy dłonie Micol świecą wielokolorowymi
wyładowaniami. Dziwny dźwięk dochodzi z za drzew, wołania i warczenia zwierząt oraz
głębokie, podobne do ptasich piski. Co kryje się w tych drzewach? Więcej
pijawek? Surari, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia? Co kolejnego pojawi
się, by spróbować nas zabić?
Swego czasu w Japonii,
podczas początku masakry dziedziców, widziałem rzeczy, które chciałbym
zapomnieć, ale nie mogę. Nigdy nie zapomnę potworów, które wyślizgnęły się z
metra w Tokyo i rzeczy, które potrafiły zrobić z ludzkim ciałem. Ściskam
mocniej dłoń Sary, gdy przerażające wspomnienia przychodzą mi do głowy.
Myślę o Mary Ann.
Strażniku takim jak ja i mojej byłej dziewczynie. Nigdy jej nie kochałem, nie
tak jak kocham Sarę, ale zależało mi na niej. Wciąż mi na niej zależy. Przez
pewien czas, Harry Midnight, Elodie, Mary Ann i ja byliśmy drużyną, walczyliśmy
razem w Japonii. Harry umarł, Elodie jest chora, a Mary Ann. Boję się
dowiedzieć, co się z nią stało.
Cienie kładą się wokół
nas, kawałki nieba, które widzimy pomiędzy gałęziami dębów, stają się
ciemniejsze z każdą minutą. Zmierzch, pora która zawsze budziła strach w
głowach naszych przodków, jako drapieżnicy, wyostrzały im się zmysły i byli
gotowi, by polować. Noc zapada szybko, powietrze zmienia się z liliowego w
fioletowe w mgnieniu oka. Wszystko jest dziksze w tym świecie, większe,
bardziej żywe. Pradawne niebo porwane wiatrem rozciąga się nad nami. Cień
księżyca pada mocniej wraz z zapadnięciem ciemności… W Świecie Cieni, nawet
promienie księżyca mogą być śmiertelne. Drżę, przypomniawszy sobie
księżycowe-demony.
- Miejcie oczy otwarte,
wypatrujcie promieni księżyca – przypominam im.
- Co ma na myśli? – słyszę
jak Alvise’a pyta Nialla.
- Księżycowe-demony –
tłumaczy Niall. – Trochę duchy, naprawdę. Jak animowane promienie księżyca.
Jeżeli je dotkniesz, zamienisz się w jednego z nich. Zaatakowały nas, gdy tu
przybyliśmy.
- Zawsze zastanawiałem się
czy różnorodność demonów gdzieś się kończy. Wydaje się, że ciągle pojawiają się
nowe – mówi Alvise.
- W bibliotece Midnightów
widziałem Kompendium Surari – odpowiada Niall. – Przysięgam, że mnie przeraziło
do szpiku kości. A jestem Śniącym, widziałem ich sporo.
- Zastanawiam się co
gorsze, kolejna noc na zewnątrz, czy w zamku Nicholasa – szepczę do Sary.
- Dlaczego wcześniej nam o
nim nie powiedział? Myślał, że to nieistotny szczegół? – odpowiada.
Dostrzegam jego imponującą
sylwetkę poruszającą się między drzewami.
- Kto wie, co siedzi w
jego mrocznej głowie?
Potrzebuję ciepła, moje
ciało wciąż zamarza od długiego przebywania w wodzie. Czuję się jakby moje
kości miały nigdy nie wyschnąć. Wszyscy jesteśmy tacy zmarznięci. Czujemy zimno
dzień i noc, nigdy w pełni się nie ogrzewając. Ogień byłby darem bożym.
Nagle wydostajemy się spod
dachu drzew i stajemy pod czarnym niebem pełnym gwiazd. Widzę Wielką
Niedźwiedzice nad nami i wielki wóz i jeszcze więcej. Konstelacje są takie
czyste, to tak jakby oglądać narodziny każdej gwiazdy we wszechświecie. Tylko w
najdalszych, najbardziej oddalonych miejscach na ziemi można zobaczyć tyle
gwiazd co tu, całe morze gwiazd. Sara patrzy w górę ze strachem, światło
księżyca odbija się w jej oczach.
Idziemy wzdłuż krzywej
stromego, kamienistego wzgórza, bez drzew. Denerwuję się, świadom tego, co może
czaić się nad nami, albo wśród skał na jego grzbiecie. Zaraz za wzgórzem znajduje się kolejne
wzniesienie czarne, strome, kompletnie gładkie, niemożliwe do wspięcia, a obok
niego kamienna budowla, która wydaje się wyrastać z brzegu, jej okna są ciemne
jak puste oczodoły, jej ściany pokryte są winoroślą. Zamek Nicholasa.
- Witamy w domu – szepczę
pod nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz