niedziela, 17 września 2017

9. Białowieża

9

Białowieża


Nie rań mnie więcej, powiedziała
Przepraszam, on płakał i wyrzucił jej serce

Wciąż było ciemno, kiedy ponownie wystartowali, jechali tak szybko, na ile pozwalały na to zamarznięte drogi, podążali za czarną chmurą kruków przed nimi. Noc jaśniała, ale na atramentowym niebie nie było jeszcze śladów świtu. Prowadzani przez kruki, skręcili w boczną drogę, która poprowadziła ich głęboko w las, po obu stronach mijali ogromne ośnieżone drzewa, w zasięgu wzroku nie było żadnego światła. Sara zastanawiała się, co kryje się między tymi drzewami. Mogła wyczuć oczy patrzące na nią z każdego miejsca, czekające. Ich samochód wydawał się być małym fortem w środku wrogiego terytorium. Czy powinni przestać, czy powinni wejść do lasu, wtedy wszystko mogłoby się skończyć.
Ale to dokładnie, co zamierzali zrobić, pomyślała.
Słowo „samobójstwo” przyszło jej do głowy.
Nicholas zadrżał na tylnym siedzeniu.
- Powinniśmy już być na miejscu… Sean czy przed nami jest budynek? – zapytał, podniósł lekko podbródek, tak jakby próbował w jakiś sposób wyczuć to, czego nie mógł zobaczyć.
Sean odnalazł spojrzenie jego czarnych, niewidzących oczu w lusterku.
- Nic. Tylko drzewa. Oh zaczekaj… jest. Tak, jest. Brązowy i płaski…
Nicholas przytaknął.
- Jesteśmy prawie na miejscu. Podjedź do niego.
Sean wykrzywił się, gdy spojrzał na tajemniczą strukturę. To samo pytanie, które zadawał sobie odkąd opuścili Islay, wirowało mu w głowie. Co jeżeli głupotą było słuchanie Nicholasa i co jeśli właśnie zostali dobrowolnie przyprowadzeni na śmierć. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
Dziwny budynek wydawał się wyrastać z samej ziemi jak przerośnięty grzyb. Brązowa farba odeszła z drewnianych boków, bluszcz piął się po ścianach, wijąc się wewnątrz szczelin w popękanych szybach. Kruki Nicholasa już na niego czekały, dziobały pokryty śniegiem dach, jak czarne nuty na stronie. To był dziwny widok – szczątki cywilizacji w dzikim miejscu, natura pochłaniające je kawałek po kawałku.
Sean zatrzymał samochód. Nad drzwiami wisiał znak, sczerniały i zarośnięty pleśnią: Białowieża – Centrum dla Odwie… Poddał się próbując znaleźć sens w serii spółgłosek. Centrum czegoś, pomyślał.
- Co to za miejsce? – Sara zapytała cicho Nicholasa.
- Centrum odwiedzających, dla turystów, którzy przychodzili tu zobaczyć las. Nie martw się nikogo nie ma w pobliżu. Zostało porzucone lata temu. Zdarzały się wypadki… wiesz, dzikie zwierzęta. Ludzie umierali. Zamknęli to.
Tak. Dzikie zwierzęta, pomyślała zdegustowana Sara.
Zastanawiała się, co stało się z tutejszymi Sekretnymi Rodzinami, tak blisko wejścia do Świata Cieni. Polskie Sekretne Rodziny prawdopodobnie, jako pierwsze zostały wymordowane. Nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek z nich przetrwał ubój ich dziedziców. Nie chciała myśleć o rzezi, która mogła się wydarzyć, jak wielu niewinnych ludzi musiało zginąć obok tych, których demony przyszły zabić. Ludzie umierali tu na wiele sposobów – ściągani pod ziemię przez ziemne demony, pozbawiani krwi przez demony pijawki, uduszeni przez demony węże. W jej snach, Sara widziała mnóstwo śmierci i doświadczyła więcej niż chciałaby pamiętać. To miejsce, z którego wypełzały, Surrai, na które polowali jej rodzice, miejsce gdzie Świat Cieni spotykał się z światem ludzi, tuż przy szwie między dwoma wymiarami.
Wysiedli z samochodu, wyjęli plecaki z bagażnika pełne różnorodnego sprzętu, który zabrali, opuszczając w pośpiechu Midnight Hall. Wiele razy przyszyło Sarze do głowy, że jeżeli demony ich nie zabiją, mogą umrzeć z zimna i głodu. W środku lasu mogli polegać tylko na swoich umiejętnościach, broniach i wszystkim, co ze sobą zabrali, by się ogrzać.
Przygotowywali się w ciszy, zapinali kurtki, sprawdzali bronie, wyważali plecaki. Wszyscy mieli na sobie ciężkie płaszcze – choć niektóre z nich były podarte i pocięte po spotkaniu z białym demonem – i futrzane buty do ochrony przed zimnem. Tylko Winter, której focza skóra sprawiała, że była prawie niewrażliwa na zimno, miała na sobie zapinaną czarną bluzę.
Sara rozejrzała się wokół, gdy przygotowali się do wejścia do Świata Cieni, jakkolwiek mieli to zrobić. Przystojna twarz Seana była ściśnięta jak pięść, zdeterminowana, bez strachu, tak jakby całe jego życie przyprowadziło go do tego momentu. Niall i Winter stali obok siebie, oczy Winter były pełne strachu, który próbowała ukryć. Niall obejmował ją protekcjonalnie w pasie, a zmarszczki na czole zdradzały, że się martwi. Elodie trzymała rękę Nicholasa. Jak mogła znieść jego dotyk. Sara pytała siebie. Wciąż była blada po obrażeniach, jakie biały demon jej zadał i które Sara zabandażowała najlepiej jak potrafiła. Wyglądała na drobną obok wielkiej, silnej postury Nicholasa, ale to ona podtrzymywała i prowadziła go.
- Nicholas – zawołała. Jej głos był stalowy i zimny jak lód. – Jak zamierzamy wejść do środka? Co się teraz wydarzy?
- Podążycie za mną, a ja otworzę dla was Bramę.
To było zbyt mało dla Seana.
- Jest tam fizyczna brama, czy coś? – zapytał.
- Zobaczysz.
Czoło Sary zmarszczyło się z frustracji. Byli zmuszeni mu zaufać. Zmuszeni zaufać synowi Króla Cieni. Doprowadzało ją to do wściekłości.
Podążyli za nim do lasu, świeży śnieg skrzypiał pod ich stopami. Wydawał się być pewny drogi pomimo swojej ślepoty. Przez korony drzew widziała przebłyski szarego ponurego świtu wschodzącego na niebie. Było tak zimno, że ich oddech zamieniał się w białe obłoczki. Przemarzli na kość, pomyślała Sara, a potem się uśmiechnęła sama do siebie. Martwiła się zimnem, kiedy mieli wejść do świata, gdzie rządziły demony, gdzie śmierć mogła do nich przyjść na tysiąc różnych sposobów. Ironią byłaby śmierć na hipotermię po tym wszystkim, powiedziała do siebie i zaśmiała się głośno. Świetnie jestem histeryczką.
- Co jest takiego zabawnego? – rzuciła Elodie, odganiając jedną ręką jej blond włosy z twarzy, druga spoczywała na ramieniu Nicholasa. Pomimo zimna, cienka warstwa potu błyszczała na jej czole, zauważyła Sara. Jej skóra wydawała się wilgotna.
- Po prostu martwię się, że skończymy gdzieś zamarznięci – powiedziała Sara z uśmiechem. Elodie spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Nicholas. Będą jacyś strażnicy przy Bramie? – zapytał Sean.
- Nie potrzeba strażników. Nic nie może przejść, jeśli ja na to nie pozwolę.
- Czy twój ojciec wyczuje naszą obecność? Czy dowie się, że weszliśmy do Świata Cieni?
- Zawsze wie gdzie się znajduję. Może to wyczuć. I będzie wiedział o was, gdy tylko las mu doniesie – powiedział Nicholas. Szedł nie stabilnie z ręka wyciągniętą do przodu, by wyczuwać przeszkody w otaczającej go ciemności.
Sara czuła się chora. Nic, nic nie mogło przekonać jej, że Nicholas był godny zaufania. Nie po tym jak formował jej wolę i mglił jej umysł, by robiła, co chciał przez tygodnie. Nie po tym jak nazwał to miłością.
Nagle Elodie się zatrzymała.
- Ktoś tu jest. Ktoś na nas czeka – powiedziała rozglądając się wokół. Sara czuła jak jej ręce toną w cieple – minęły dni, gdy musiała się zmagać, by przywołać swoje moce, kiedy każde rozproszenie mogło zabrać ciepło z jej rąk. Osiągnęła mistrzostwo w posługiwaniu się Czarną Wodą tak samo jak jej ojciec.
Sean zacisnął dłonie na sztylecie.
- Demon?
Elodie zamknęła oczy i potrząsnęła głową.
- Człowiek.
- Może myśliwy – zaproponował Nicholas – Nie żeby długo tu wytrzymywali.
Człowiek czy demon, chwyt Sean na jego sgian-dubh nie zelżał.
- W każdym razie i tak nie możemy czekać – kontynuował Nicholas – Mogę wyczuć, że nasza obecność została oznajmiona. Będziemy łatwym celem, jeśli tu zostaniemy… Musimy się pospieszyć.
Światło słabego świtu rozprzestrzeniało się po ich twarzach, przez gałęzie i na pokrytej śniegiem ziemi. Wreszcie nastał poranek – ostatni, który spędzali w świecie ludzi na chwilę, pomyślała Sara. Albo na zawsze.
Szli dalej ostrożnie, aż dotarli do małej polany. Była jasno oświetlona, śnieg połyskiwał na ziemi. Dwa potężne dęby stały na jej środku, starożytne korzenie grube i sękate były splecione razem jak ręce, ich gałęzie sięgały wysoko do nieba. Przypominały Sarze piękny dębowy ogród, w jej domu w Edynburgu.
- Gotowi? – zapytał Nicholas i bez dalszych ostrzeżeń podniósł swą prawą rękę, jego dłoń otwarła się by mogli zobaczyć. Oczy Sary zrobiły się szerokie. Coś kształtowało się na dłoni Nicholasa, coś świecącego srebrem na jego białej skórze – wzór… spirala, połyskująca nieprzezroczystym srebrem i szarością, ciemniała, podczas gdy oni oglądali w milczeniu.
Winter sapnęła i zbliżyła się do dębów. Tam powietrze wibrowało, falując jak woda. Na początku słabo potem coraz bardziej i bardziej widoczne, srebrne spirale kształtowały się między pniami drzew, wirując szybciej i szybciej.
- Połóżcie swoje dłonie na mojej i przejdźmy przez to – powiedział Nicholas.

 Sean był pierwszy, skrzywił się, gdy dotknął Nicholasa, tak jakby go to bolało. Sara pośpieszyła zrobić to samo. Cokolwiek miało się wydarzyć nawet, jeżeli to była pułapka, nie pozwoli Seanowi wpaść w nią samemu. Weszli do spirali i zniknęli pośród srebrnych wstążek spadających i kręcących się. Niall i Winter podążyli ich śladem, srebrne włosy Winter kręciły się przez chwilę jak jedne z wstążek. W końcu Nicholas wziął dłoń Elodie, wypalając spiralny kształt na jej dłoni i razem wkroczyli do Świata Cieni.

1 komentarz: