27
Dusza z kamienia
Kiedy powiedziałeś, że będziesz trzymał mą duszę bezpieczną
Miałeś na myśli, że nie będzie już moja
Niestabilny i
zdezorientowany, najsłabszy odkąd jego ojciec użył na nim furii mózgu, Nicholas
odszedł kilka kroków od grupy w środek nocy. Nie żeby robiło mu to jakąś
różnicę, ciemność była jego stałym kompanem. Używał swoich pozostałych zmysłów
do orientacji, chodząc z wyciągniętymi ramionami, by wyczuwać różne przeszkody,
szorstką korę dębów i gałęzie przecinające się nad nim. Mógł poczuć zapach nocy, zapach mrozu, drzew i
wiatru na otwartym niebie, które jak pamiętał, było pokryte milionem gwiazd –
było ich tak wiele, że wyglądały jak srebrny kurz. W Świecie Cieni nie było
żadnych innych świateł, które zabierałyby im blask.
Już nigdy nie zobaczy
rozgwieżdżonego nieba. Już nigdy nie zobaczy księżyca, pomyślał i ta świadomość
uderzyła go tak jakby znów oberwał. Nie było czasu na ubolewanie nad utratą
wzroku, nie, gdy reszta jego życia waliła się wokół, a był prawie pewien, że
długo już nie pożyje, ale za każdym razem, gdy myślał o swojej stracie, jego
serce krwawiło. Jego ojciec wybrał najokrutniejszą z kar.
W końcu poczuł, że jest
wystarczająco daleko od grupy. Mógł porozmawiać w myślach z ojcem, ale zawsze
wolał być wtedy sam, na wypadek gdyby coś, szept, grymas, go zdradziło.
Zatrzymał się i nasłuchiwał przez chwilę. Żadna gałąź nie została złamana,
żadnego dźwięku stąpania, tylko cicha pieśń wiatru na drzewach i nocne ptaki
rozmawiające na gałęziach nad nim.
Nadszedł czas.
Próbując ignorować głęboki
strach, który łapał go za każdym razem, gdy musiał pomówić z ojcem, instynkt
każący mu krzyczeć, biec i walczyć z intruzem w jego głowie, w jego myślach,
Nicholas zawołał go. Poczuł kroplę potu na skroni, która natychmiast zamarzła
na jego skórze.
- Ojcze. Jestem tutaj.
Nicholas.
Na dźwięku głosu Króla
Cieni, wściekłość wypełniła umysł Nicholasa. Dziesiątki ran zadanych przez
demony-pijawaki wciąż pulsowały na całym jego ciele.
- Dlaczego pozwoliłeś im
to zrobić? Zostałem prawie wyssany. Jeżeli umrę, jak zamierzasz ją sprowadzić w
jednym kawałku?
Musimy sprawić, by uwierzyli, że wciąż jesteś po ich
stronie.
Nicholas potrząsnął głową.
Nawet przez chwilę mu nie wierzył. To nie był powód, dla którego jego ojciec
pozwolił demonom-pijawkom pokryć jego ciało i wyssać jego krew. Zrobił to, bo
podobało mu się jak jego syn cierpi. Cieszyło go doprowadzanie Nicholasa do
granic i poza nie, wprowadzanie bólu do jego ciała i jego duszy, a Nicholas wiedział,
dlaczego: bo Król Cieni chciał kompletnej, nieograniczonej władzy nad każdym
wokół niego. Chciał zdominować Nicholasa, tak jak zdominował jego matkę i
ostatecznie ją złamał.
Twarz jego matki pojawiła
się przed jego ślepymi oczami – czarna grzywka, słodkie czarne oczy, głos, który
uspokajał go jak żaden inny. Na imię miała Ekaterina Krol, była młoda i
niewinna, gdy jego ojciec ją wykorzystał. Mieszał jej w myślach, tak jak
Nicholas mieszał Sarze i przekonał ją, by za niego wyszła, urodziła mu dziecko
– Nicholasa. Do czasu narodzin dziecka, Król Cieni, pokazał swoją prawdziwą
naturę, a Ekaterina bała się go i nienawidziła go z całych swoich sił. Gdy
Nicholas miał zaledwie parę dni, jego ojciec zabrał go od niej i wrócił do
Świata Cieni. Nie miała wyboru musiała podążyć za nim. Nie mogła być z dala od
swojego syna. Gdy lata mijały, Ekaterina została zmuszona do porzucenia swojego
ciała, aby przybrać wygląd władców podziemia. Jej duch mógł opuszczać
posiadłość Króla Cieni każdego lata, a ona błądziła po świecie ludzi, niezdolna
by dotykać, czuć, zmuszona, by zawsze wracać do ciemności, Ekaterina powoli
straciła wolę życia.
I wtedy nadszedł ostatni
cios. Nicholas poznał miłość swojego życia, Martynę. Ekaterina błagała go, by
nie słuchał swojego ojca, żeby nie mieszał Martynie w głowie, żeby pozwolił jej
być sobą, ale Nicholas nie mógł sprzeciwić się woli ojca. Żeby mieć ją
całkowicie pod swoją kontrolą, spalili jej rodzinę żywcem w ciągu jednej nocy,
a Martyna się utopiła. Tego dnia, Nicholas włamał się do Ekateriny i wypuścił
jej ducha. Ostateczną decyzją było pozbawienie jej życia. Matka i syn zostali
zniszczeni.
Nicholas często
zastanawiał się, co by się stało, gdyby odmówił ojcu. Być może obie, matka i
Martyna wciąż by żyły. Był odpowiedzialny za ich śmierć. Zabił dwie osoby,
które kochał najbardziej.
Nowa fala gniewu spłynęła
po nim, ale szybko ją zdusił. Nie mógł pozwolić, by jego ojciec usłyszał tę
myśli.
Jeżeli zrobisz tak jak ci każę, mój synu, będziesz mógł
wrócić. Tak jakby nic się nie wydarzyło. Zostaniesz oszczędzony.
Nicholas zacisnął powieki
w próbie wyrzucenia ojca z swojej świadomości.
- Będę za to wdzięczny,
Ojcze – zmusił się by powiedzieć.
- Nicholas? – dobiegł go głos
z za niego. Podskoczył. To była Elodie. Jej dłoń spoczęła delikatnie na jego
ramieniu, jak chłodne ubranie na rozgrzanej skórze.
- Przepraszam, nie
chciałam cię przestraszyć. Co tu robisz?
Nicholas szukał w głowie
wymówki.
- Cóż, wiesz, że nie śpię.
Siedzenie tak długo w jednym miejscu, doprowadza mnie do szału. Jak ty się
czujesz?
Wydawało się, że
zaakceptowała jego wyjaśnienie. Psychiczne moce Elodie nie były na tyle silne,
by przebić ściany wokół jego myśli.
- Lepiej – skłamała – jest
coś, co muszę ci powiedzieć, coś co od dawna chciałam ci pokazać.
- Co to?
- To – odpowiedziała i
wyjęła mały opal z jej kieszeni. Znalazła go w jego plecaku jeszcze w Midnight
Hall, tego dnia, gdy jego ojciec po raz pierwszy uderzył go furią mózgu. Teraz
wsunęła go w dłoń Nicholasa. Nicholas wyczuł kamień palcami – gładki, zimny.
Błysk bieli pojawił się w jego głowie, mimo że nie mógł już widzieć kolorów, wiedział,
co trzyma.
- To nie jest zwykły
kamień – kontynuowała Elodie. – Nie wiem. Wyczuwam coś w jego wnętrzu. Ale
jest… zamknięty. Ciężko to wyjaśnić.
Oczy mu się rozszerzyły,
gdy przypomniał sobie, co zawiera kamień, ale zachował nad sobą kontrolę i przytaknął.
- To tylko kamień, którego
używam do zaklęć. Dziękuję – powiedział i wsunął go do swojej kieszeni. To uczyni wszystko łatwiejsze, pomyślał,
gdy nadjedzie właściwy moment.
W tym momencie odległy
grzmot wypełnił niebo. Elodie rozejrzała się i zobaczyła kolumny świateł w
ciemności, za drzewami.
- Nicholas, wydaję mi się,
że jestem chora – wyszeptała nagle, jej delikatny francuski akcent, był
bardziej wyraźny jak zawsze, gdy była smutna. Pauza. Serce Nicholasa krwawiło
cicho, w sposób jaki myślał, że już nie może krwawić.
- Wiedziałam już od
jakiegoś czasu, ale nie chciałam w to uwierzyć. Niebieskie paznokcie…
zmęczenie… i krwawienia, które nie ustają. – Nicholas wciąż mógł dostrzec
blizny po pijawkach, które wgryzły się w jej ciało, niektóre wciąż krwawiły.
Gdy przemówiła ponownie. Głos zmienił się w szept. – To Azasti.
- Wiem.
Nagle, zaczęła płakać,
ciche łzy spływały jej po twarzy. Tam w ciemności, pośród latających świetlików
jej myśli przepływały pomiędzy tańcem owadów, a śmiercią. Jak długo żyją świetliki, zapytała się zmieszana. Jedną noc, a później ich światło odchodzi na
zawsze?
To wszystko było takie
trudne. Dużo trudniej naprawdę zostawić życie za sobą, niż po prostu czuć, że
chce się to zrobić. Kiedy umarł Harry, była pewna, że ona również chce
zakończyć swe życie, ale teraz kiedy koniec był blisko, Elodie miała nadzieję
na drugą szansę. Najtrudniejsze było to, że wiedziała, że nie do niej należy
wybór, nie miała władzy nad gniciem jej krwi i żadnego sposobu, by je
zatrzymać.
- Nicholas, boję się. –
Wymamrotała.
- To też wiem –
odpowiedział.
Kiedy kończyny zamarzają,
nie bolą. Ból zaczyna się, gdy się rozmrażają. Takie uczucie miał Nicholas w
sersu, gdy poznał Sarę i uwierzył, że może postawić się ojcu. Czuł jakby
ponownie odradzał się do życia, bolało jak diabli. Położył dłoń na talii Elodie
i przyciągnął ją do siebie. Pachniała
słodko, za słodko, jak więdnące kwiaty. Ponownie, odległy grzmot rozgrzmiał im
w uszach, a błysk pioruna rozjaśnił scenę. W nagłym świetle, Elodie chwyciła
twarz Nicholasa, jego perfekcyjne rysy, jego oczy tak czarne, że źrenice
łączyły się z tęczówką w jedność, perfekcyjną biel jego skóry. Twarda, mocna
twarz jak u boga z antycznej cywilizacji. Ledwo sięgała mu do piersi, była
mała. Postąpił krok w jej kierunku i oplótł ją rękoma. Elodie stężała na
chwilę. To był człowiek-demon, który oszukał ich wszystkich, który zabił tak
wiele dziedziców, wliczając w to jej męża. Był zły.
Ale został oślepiony, za
odrzucenie tego zła i był jednym, który potrafił zrozumieć jak bardzo była
smutna, samotna. Nikt inny tego nie potrafił. Ani Niall, ani Sara. Ani nawet
Sean, związany z nią głęboką przyjaźnią, którą przez krótki moment źle
odczytała jako miłość, nawet on nie mógł podążyć za nią, tam gdzie się udawała.
Nicholas sięgnął ręką do jej
twarzy, drugą wciąż trzymał na jej talii. Zamknęła oczy, unosząc podbródek jak
słonecznik, w kierunku światła.
- Chciałbym móc cię
zobaczyć – wyszeptał, wyczuwając każdy cal jej rysów: jej czoło, jej policzki,
jej usta. Jego ręce były gorące na jej skórze, prawie parzyły. Jak dużo czasu
minęło odkąd ktoś dotykał ją w ten sposób? Ona również zrobiła krok naprzód, aż
jej twarz spoczęła na jego piersi, a potem w jednym płynnym ruchu spletli się
ze sobą.
Elodie przypomniała sobie
jak w chwili absolutnej rozpaczy, poprosiła Nicholasa, o napuszczenie na nią
swoich kruków, tak by pomogły jej zapomnieć. Zadrżała na wspomnienie jak bliska
była śmierci. To był pierwszy raz, kiedy poczuła dziwną, mroczną więź z
Nicholasem.
- Elodie – wymruczał jej
do ucha i poczuła jego wargi muskające jej skórę.
- Jestem tutaj. Jestem tu
z tobą – usłyszała swój głos.
Nagle ścisnął ją mocniej.
Mógł ją zgnieść, mógł odebrać jej oddech, zakończyć to wszystko, bez dodatkowego
cierpienia. Elodie nagle przerażona wyplątała się i zostawiła Nicholasa samego
pośród burzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz