sobota, 25 sierpnia 2018

35. Tortura Złota

35

Tortura Złota


Uważaj na tych, którzy mówią
Że się tobą zaopiekują
Wypatruj sztyletu
Ukrytego w aksamitnym rękawie

- Alvise! To ja… - głos Micol dobiegł zza drzwi. Alvise podskoczył zaalarmowany. Złapał swój łuk i strzały jednym płynnym ruchem i szarpnięciem otworzył drzwi.
Micol spięła się, a jej dłonie zaiskrzyły na czerwono i niebiesko. Pozwoliła opaść śpiworowi Seana, a ten ułożył się na podłodze w niebieski stożek.
- Odłóż to! Nie ma żadnego niebezpieczeństwa! To tylko ja.
Alvise odetchnął z ulgą i obniżył łuk i strzały.
- Wejdź – pokazał gestem i odszedł na bok, przepuszczając Micol. Jedynym światłem w pokoju był żar w kominku, czerwony i pomarańczowy w pół ciemnościach. – Co jest nie tak?
- Mogę tu spać? Mój pokój jest… - Wstrząsnęła się. – Straszny.
- Każdy pokój w tym miejscu jest straszny. Jasne – powiedział i znów usiadł na łóżku z baldachimem. Poklepał przestrzeń obok niego.
Micol gapiła się.
- W tym samym łóżku?
- Nie chcesz żebym spał na kamiennej podłodze, prawda?
- Ale…
- Nie dotknę cię Micol, jeżeli to cię martwi. Wierz mi.
Micol zarumieniła się i skrzyżowała ramiona, zła.
- Racja. Jasne, jestem kompletnie wstrętna.
Alvise się zaśmiał.
- Jesteś bardzo ładna. Po prostu nie w moim typie.
Micol studiowała jego twarz. Wygiął brew w łuk.
W jej głowie pojawiła się myśl.
Alvise, chłopak, za którym szalały wszystkie jej przyjaciółki, chłopak, który zawsze miał tłum fanek wokół siebie na każdym społecznym wydarzeniu. Nigdy nie poświęcał żadnej z nich uwagi. Nie wydawał się być nimi zainteresowany…
Zaczerwieniła się jeszcze mocniej. Oczywiście.
- Och!
- Załapałaś?
- Tak. Masz szczęście. Inaczej spałbyś na podłodze!
- W rzeczy samej, mam szczęście. Również dlatego, że wszystko co miałem, by utrzymać mnie w cieple to moja kurtka i to stare brudne coś – powiedział, podnosząc róg starożytnego koca, który znalazł w pokoju. – Ale teraz mogę dzielić z tobą twój śpiwór. Może sprawisz, że zmienię zdanie… - powiedział pół kpiącym, pół uwodzicielskim tonem. Micol przewróciła oczami i położyła się na łóżku koło niego, rozkładając rozpięty śpiwór na ich oboje.
- Twoje stopy są lodowate! – poskarżył się.
- Przepraszam zapomniałam spakować skarpetki, za nim wskoczyłam do Iris!
Uśmiechnął się w ciemności. To jak nieustannie kłócili się w Pałacu Vendraminów, było daleko za nimi. Wydawało się niemożliwe, że zaledwie parę dni temu ledwo wytrzymywali ze sobą w jednym pokoju bez chęci wydłubania sobie nawzajem oczu.
- Alvise… - wyszeptała Micol.
- Tak?
- Nie wiemy tak naprawdę, co robimy, prawda?
Alvise wzruszył ramionami.
- Chodzi o to, że ja nigdy do końca nie wiem, co robię. Idę tam gdzie Lucrezia mi każe, robię to, co muszę zrobić, wracam, gdy otwiera dla mnie Iris. Nigdy nie patrzyłem poza zabijanie tego, co muszę zabić. Utrata mocy była dla mnie wystarczająco ciężka… - Ściągnął usta. – Przy tym wszystkim co dzieje się dziedzicom w całej Europie, być może na całym świecie, musimy próbować z całych sił żeby przeżyć, to wszystko. Kontynuować naszą pracę i przeżyć. Myślałem, że nic więcej nie możemy zrobić i wtedy zostaliśmy tu wysłani.
- By pomóc tej grupie dziwaków.
Alvise się zaśmiał.
- Cóż Niall nie jest dziwakiem.
- Mówisz tylko o Niallu. Pozbądź się go z głowy.
Znów się zaśmiał.
- Serio. Wszystko co możemy zrobić, to iść naprzód.
- Mówią, że idą zabić Króla Cieni.
- Bardziej dać się zabić Królowi Cieni – odpowiedział ponuro Alvise.
- Prawdopodobnie. Mam tylko nadzieję, że możemy narobić tyle szkód ile to możliwe… może nie uda nam się doprowadzić tego do końca, ale być może zapoczątkujemy nadzieję… Wiesz jak pierwiosnki w ogrodzie? Wszędzie wokół fontann. Dopiero styczeń, a one już zaczynają rosnąc. Widziałam jak wyrastają z gleby. Może możemy być trochę jak one… a ktoś dokończy to tam gdzie skończymy.
Alvise był przez chwilę cicho. Szesnastolatka mówiła tak odważnie, tak wspaniałomyślnie o swojej własnej śmierci. Jej bracia byliby dumni.
- Może masz rację. Nie wiem, co się wydarzy. Ale wiem, co muszę zrobić – powiedział.
- Jesteś taki odważny. By robić to wszystko bez mocy. Nie wyobrażam sobie…
Alvise ponownie wzruszył ramionami.
- Nie jestem odważny. Po prostu robię to, co muszę zrobić. Lucrezia… Lucrezia jest odważna. Jest moją heroiną, Micol. Ona jest… jest najlepsza z nas wszystkich.
Micol nic nie powiedziała. Wiedziała, że Alvise zamierza powiedzieć coś o jego siostrze i nie chciała przeszkadzać.
- Lucrezia nie zawsze była taka, jaką ją teraz widzisz. Była szczęśliwą, radosną małą dziewczynką. Kochała tańczyć. Kochała naszą matkę… - Przerwał na chwilę. – Kiedy skończyła trzynaście lat i zaczęła śnić, była taka przerażona… ale poradziła sobie z tym. To było rok po śmierci naszej mamy. Straciłem moce, byliśmy w kawałkach…
- Alvise… co było twoją mocą? Jeżeli mogę zapytać.
Alvise uśmiechnął się gorzko.
- Możesz pytać, ale co da to, że ci powiem? Cokolwiek co mogłem robić, teraz już nie mogę.
Micol była cicho przez chwilę. Wyczuła, że Alvise nie chce o tym mówić.
- Lucrezia czuła, że jej obowiązkiem, było iść naprzód, pomóc rodzinie. Moja mama była śniącym Vendraminów. Teraz spoczęło to na Lucrezii… Ale wtedy zaczęła ukazywać znaki czegoś innego, czegoś co nigdy przedtem nie było widziane w rodzinie. Mogła tworzyć te spirale, te złote rzeczy w powietrzu… Nie miałem pojęcia, czym są, ale mój ojciec wiedział. I popełnił błąd. Powiedział Sabha. – Głos Alvise’a się załamał, zawahał się, jakby wspomnienie tego wszystkiego bardzo go bolało. Micol wstrzymała oddech, w końcu znów zaczął mówić.
- Sabha wysłała dwóch starszych z Niemiec. Przyszli i egzaminowali moją siostrę, zobaczyli, co potrafi zrobić, a potem wezwali mnie i mojego ojca.
- Powiedzieli, że znają sposób na otwarcie mocy Lucrezi, na pozwolenie jej się w pełni rozwinąć. Powiedzieli, że jest jak rzeka, której bieg został zaburzony przez głazy, że znają sposób na usunięcie tych głazów. To miała być ceremonia, miała trochę boleć, ale nie być niebezpieczną. Kłamcy. To wszystko byli kłamcy. – Alvise splunął. Wziął nierówny oddech. – Mój ojciec był rozdarty, ale moja siostra chciała to zrobić. Powiedziała, że chce, żeby jej moce pomogły rodzinie. Czasem myślę, że gdybym nie stracił mocy, ona nie czułaby się zobligowana.
- To nie była twoja wina!
- Nie. To nie była moja wina, ale nie mogę przestać myśleć, o tym co by się stało gdybym był… sobą. Lucrezia powiedziała, że chce nam pomóc złapać Surari, które zabiły naszą matkę…
- Zrobiłabym to samo – powiedziała Micol z pełnym przekonaniem. Nie chwaliła się, naprawdę tak było. – Zrobiłabym cokolwiek, żeby złapać zabójców moich rodziców.
- Co się z nimi stało? – Głos Alvise’a przestał być taki ostry i został zastąpiony sympatią.
- Nie byli już młodzi. Urodziłam się, gdy byli już w podeszłym wieku… ale wyszli polować, ponieważ tak wiele rzeczy się przesączało. Staraliśmy się jak mogliśmy, by przekonać ich, by tego nie robili, ale nie słuchali. Nasi Strażnicy, niedawno zostali zabici i chcieli znaleźć winowajców. Oczywiście to były Surari. Zdecydowali polować oddzielnie. Moja matka i Tancredi poszli w jedną stronę, podczas gdy mój ojciec w drugą. Ja zostałam z Ranierim, gdyż nie mógł sam zostać. Mój ojciec… kiedy nie wrócił przez kilka godzin, poszliśmy go szukać. Ja… ja go znalazłam.
Alvise położył dłoń na jej ramieniu.
- Mio Dio, przykro mi.
Westchnęła.
- Po tym dniu, moja matka nie była już taka jak przedtem. Czasami wychodziła polować, samotnie i została złapana przez jednego z ziemnych demonów. Nie wiem czy w ogóle walczyła o życie… - Potrząsnęła głową. – Zabawne jest to, że ja również myślę, że to moja wina. Nie było jej przez długi okres czasu, a ja nie wyszłam, by sprawdzić co z nią. Znów byłam w domu z Ranierim. Wykazywał więcej dolegliwości. Bałam się zostawić go samego…
- Przykro mi. Nie chciałem żebyś sobie przypominała. Tak jak powiedziałaś to mi, to nie była twoja wina.
- Wydaje się jakby była. Ale powiedz mi, co stało się z Lucrezią.
Alvise zaczął powoli.
- Nie miała pojęcia, co dla niej przygotowali. To co się stało, było tak przerażające, że nikt sobie tego nie wyobrażał.
Micol ponownie wstrzymała oddech. Pomyślała o Lucrezii leżącej w łóżku, jej biało-blond włosach na poduszce, wiecznym więźniu, na zawsze uwięzionej w koszmarze. Pomyślała o jej krzykach przerażenia, o jej ciągłym szeptaniu, bezkrwistych ustach poruszających się dzień i noc, gdzieś pomiędzy snem i jawą. Była w piekle, jej ciało zmieniało się w kobietę, ale jej umysł na zawsze pozostanie przerażoną trzynastolatką.
- Nigdy nie pomyślałbym, że Sabha może zrobić coś takiego. Byłem taki naiwny. Myślałem, że są nieomylni. Myślałem, że są dobrzy. Że nigdy nie skrzywdziliby Sekretnego dziedzica.
Micol przytaknęła.
- Też tak myślałam – wyszeptała. – To co mówisz… zaprzecza wszystkiemu co wiedziałam.
- Wszyscy przybyli do Wenecji, całe Sabha. Wszyscy poza jednym, wiesz jak to działa. Nigdy wszyscy nie przebywają w jednym pokoju, na wypadek ataku. Lucrezia miała na sobie długą niebieską suknię, tą wyszywaną złotem. Kochała tę suknię.
- Cosima często ją, jej zakłada – wymamrotała Micol przypominając sobie.
- Czuła, że powinna ładnie się ubrać na ceremonie – uśmiechnął się gorzko i delikatnie jednocześnie. – Pamiętam, że miała perły we włosach…
Micol ścisnęła jego dłoń w ciemności.
- Położyli ją na jedwabnych poduszkach na podłodze. Widziałem jak jej pierś szybko wznosi się i opada. Była taka przerażona, ale w tamtym momencie, nie miała pojęcie. Wtedy jeden z starszych przypiął jej nogi do ziemi, a inny lewą rękę. Zawołała mojego ojca. Nie rozumiała, dlaczego musi być unieruchomiona. Mój ojciec był przerażony, widziałem to, próbował do niej podejść, ale go zatrzymali. Jeden ze starszych złapał jej prawą rękę i rozprostował. Inny wyjął nóż z swojej szaty i nakreślił spiralę na skórze mojej siostry. Krzyczała, jej krew kapała na podłogę… jej nowa sukienka była nią ubrudzona… a potem zemdlała z bólu. Ale to nie był koniec. Ktoś wyjął fiolkę… a potem wylali ciekłe złoto na jej dłoń. Wtedy znowu krzyknęła. Ból był tak silny, że się ocknęła. I nie przestała krzyczeć przez godziny. To było tak jakby była opętana. I może była. Nawet starsi nie wiedzieli, co robić. Zabraliśmy ją do jej pokoju i przywiązaliśmy do łóżka. Zraniłaby się, gdybyśmy tego nie zrobili. Krzyczała aż do świtu… a wtedy przestała krzyczeć i zaczęła szeptać. Iris otworzyło się w jej pokoju.
- Starsi wytłumaczyli nam, do czego ono służy. Powiedzieli, że ceremonia się udała i wyszli. Czekaliśmy aż Lucrezia się obudzi. Nigdy tego nie zrobiła.
Micol wytarła łzy ręką.
- Przykro mi.
- Wiem. Wiem, że ci przykro. Przepraszam, że wyganiałem cię z jej pokoju. Zawsze się o nią boję, boję się, że ktoś ją znów zrani.
- To nie będę ja. Nigdy. – Powiedziała Micol z zapałem. Poczuła coś mokrego na ramieniu, łzy Alvise’a. Pod osłoną ciemności pozwolił sobie zapłakać nad siostrą.
- Jest coś, czego nie rozumiem. Powiedziałeś, że światło dnia, by ją zabiło…
- Tak. Nie samo światło, ale zabranie jej z Pałacu. Próbowaliśmy zabrać ją do Szwajcarii do Jardin des Iles, wiesz tej słynnej kliniki. Pracują tam Sekretni lekarze. Myśleliśmy, że może będą mogli jej pomóc. Wzięliśmy ją do kanału i na naszą łódź, w drodze na lotnisko było dobrze, przez chwilę miała się dobrze. Potem motorówki zaczęły jeździć wokół nas, gondolierzy śpiewali, turyści wołali siebie nawzajem… tego było za dużo. Miała pewien rodzaj ataku. Prawie przestała oddychać. Musieliśmy wrócić. Kiedy znów byliśmy w jej pokoju, w ciszy, znów zaczęła normalnie oddychać i skończyły się konwulsje. Byliśmy przerażeni.
- Może lekarze z Jardin des Iles mogliby przyjść do niej?
- Przychodzili. Trzy razy w roku. Mój ojciec dobrze im płacił, mimo że nie chcieli przyjść po pierwszym razie. Powiedzieli, że nie mają pojęcia, co się stało, ani jak jej pomóc. Powiedzieli nam coś okropnego, Micol… Powiedzieli, że widzieli złote ceremonie, jak je nazwali, przeprowadzane wcześniej na innych dziedzicach o takich mocach i to się przytrafiało, każdemu z nich. Nikt nigdy nie wyzdrowiał.
- Och, Mio Dio! Więc wiedzieli. Starsi wiedzieli.
- Tak wiedzieli, co przytrafi się Lucrezii, to że miało tylko trochę zaboleć, było kłamstwem. Nie mogli nam powiedzieć, oczywiście, albo nie pozwolilibyśmy im tego zrobić.
- Ale dlaczego? Dlaczego oni jej to zrobili?
- Bo chcieli jej moc. Chcieli żeby mogła otworzyć Iris. To wszystko o czym myślą, nasze moce. Nie jesteśmy dla nich ludźmi. Nie mamy znaczenia. Wszystko co się dla nich liczy, to to jak walczymy.
- Chamy… Znajdę ich i usmażę wszystkich!
- Prawdopodobnie wszyscy już nie żyją Micol. I w każdym razie, powinienem był ją chronić. Nienawidzę się za to, że pozwoliłem im to zrobić.
Ku jej zawstydzeniu, Micol zaczęła płakać.
- Nie mogę tego znieść – powiedziała, serce bolało ją jak nigdy przedtem, bardziej nawet niż w przypadku jej rodziny, jej rodzice zginęli w honorowej walce, bracia w chorobie. Ale Lucrezia została rozdarta na strzępy przez ludzi, których zadaniem było chronienie dziedziców. – Zniszczyli ją!
- Tak. Zrobili to – wyszeptał Alvise i przytulił ją. – Ale nie straciłem nadziei, wiesz. Nie mogę stracić nadziei, że pewnego dnia obudzi się i będzie po wszystkim.
- Ale mówi. Czy to nie oznacza, że część jej jest obudzona?
- Mówi, ale nie wiem czy zdaje sobie z tego w ogóle sprawę. To tak jakby jej moce przemawiały przez nią. Ma coś w rodzaju konwersacji ze mną, kiedy ma mi do zakomunikowania coś o polowaniu na demony, ale tak naprawdę to nie ona mówi. – Alvise wziął głęboki wdech.
- Jeżeli to przeżyjemy Alvise, musimy znaleźć sposób, żeby jej pomóc. Musi być jakiś sposób.
- Śpij teraz. Będziesz potrzebowała całej swojej energii żeby… elektryzować rzeczy – powiedział Alvise pomagając jej się ułożyć i przykryć.
Micol uśmiechnęła się w ciemności, jej twarz była mokra od łez. Złapała dłoń Alvise’a jak przestraszone dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz