35
Tortura Złota
Uważaj na tych, którzy mówią
Że się tobą zaopiekują
Wypatruj sztyletu
Ukrytego w aksamitnym rękawie
- Alvise! To ja… - głos
Micol dobiegł zza drzwi. Alvise podskoczył zaalarmowany. Złapał swój łuk i
strzały jednym płynnym ruchem i szarpnięciem otworzył drzwi.
Micol spięła się, a jej
dłonie zaiskrzyły na czerwono i niebiesko. Pozwoliła opaść śpiworowi Seana, a
ten ułożył się na podłodze w niebieski stożek.
- Odłóż to! Nie ma żadnego
niebezpieczeństwa! To tylko ja.
Alvise odetchnął z ulgą i
obniżył łuk i strzały.
- Wejdź – pokazał gestem i
odszedł na bok, przepuszczając Micol. Jedynym światłem w pokoju był żar w
kominku, czerwony i pomarańczowy w pół ciemnościach. – Co jest nie tak?
- Mogę tu spać? Mój pokój
jest… - Wstrząsnęła się. – Straszny.
- Każdy pokój w tym miejscu
jest straszny. Jasne – powiedział i znów usiadł na łóżku z baldachimem. Poklepał
przestrzeń obok niego.
Micol gapiła się.
- W tym samym łóżku?
- Nie chcesz żebym spał na
kamiennej podłodze, prawda?
- Ale…
- Nie dotknę cię Micol,
jeżeli to cię martwi. Wierz mi.
Micol zarumieniła się i
skrzyżowała ramiona, zła.
- Racja. Jasne, jestem
kompletnie wstrętna.
Alvise się zaśmiał.
- Jesteś bardzo ładna. Po
prostu nie w moim typie.
Micol studiowała jego
twarz. Wygiął brew w łuk.
W jej głowie pojawiła się
myśl.
Alvise, chłopak, za którym
szalały wszystkie jej przyjaciółki, chłopak, który zawsze miał tłum fanek wokół
siebie na każdym społecznym wydarzeniu. Nigdy nie poświęcał żadnej z nich
uwagi. Nie wydawał się być nimi zainteresowany…
Zaczerwieniła się jeszcze
mocniej. Oczywiście.
- Och!
- Załapałaś?
- Tak. Masz szczęście.
Inaczej spałbyś na podłodze!
- W rzeczy samej, mam
szczęście. Również dlatego, że wszystko co miałem, by utrzymać mnie w cieple to
moja kurtka i to stare brudne coś – powiedział, podnosząc róg starożytnego
koca, który znalazł w pokoju. – Ale teraz mogę dzielić z tobą twój śpiwór. Może
sprawisz, że zmienię zdanie… - powiedział pół kpiącym, pół uwodzicielskim
tonem. Micol przewróciła oczami i położyła się na łóżku koło niego, rozkładając
rozpięty śpiwór na ich oboje.
- Twoje stopy są lodowate!
– poskarżył się.
- Przepraszam zapomniałam
spakować skarpetki, za nim wskoczyłam do Iris!
Uśmiechnął się w ciemności.
To jak nieustannie kłócili się w Pałacu Vendraminów, było daleko za nimi.
Wydawało się niemożliwe, że zaledwie parę dni temu ledwo wytrzymywali ze sobą w
jednym pokoju bez chęci wydłubania sobie nawzajem oczu.
- Alvise… - wyszeptała
Micol.
- Tak?
- Nie wiemy tak naprawdę,
co robimy, prawda?
Alvise wzruszył ramionami.
- Chodzi o to, że ja nigdy
do końca nie wiem, co robię. Idę tam gdzie Lucrezia mi każe, robię to, co muszę
zrobić, wracam, gdy otwiera dla mnie Iris. Nigdy nie patrzyłem poza zabijanie tego,
co muszę zabić. Utrata mocy była dla mnie wystarczająco ciężka… - Ściągnął
usta. – Przy tym wszystkim co dzieje się dziedzicom w całej Europie, być może
na całym świecie, musimy próbować z całych sił żeby przeżyć, to wszystko.
Kontynuować naszą pracę i przeżyć. Myślałem, że nic więcej nie możemy zrobić i
wtedy zostaliśmy tu wysłani.
- By pomóc tej grupie
dziwaków.
Alvise się zaśmiał.
- Cóż Niall nie jest
dziwakiem.
- Mówisz tylko o Niallu.
Pozbądź się go z głowy.
Znów się zaśmiał.
- Serio. Wszystko co możemy
zrobić, to iść naprzód.
- Mówią, że idą zabić Króla
Cieni.
- Bardziej dać się zabić
Królowi Cieni – odpowiedział ponuro Alvise.
- Prawdopodobnie. Mam tylko
nadzieję, że możemy narobić tyle szkód ile to możliwe… może nie uda nam się doprowadzić
tego do końca, ale być może zapoczątkujemy nadzieję… Wiesz jak pierwiosnki w
ogrodzie? Wszędzie wokół fontann. Dopiero styczeń, a one już zaczynają rosnąc.
Widziałam jak wyrastają z gleby. Może możemy być trochę jak one… a ktoś
dokończy to tam gdzie skończymy.
Alvise był przez chwilę
cicho. Szesnastolatka mówiła tak odważnie, tak wspaniałomyślnie o swojej własnej
śmierci. Jej bracia byliby dumni.
- Może masz rację. Nie wiem,
co się wydarzy. Ale wiem, co muszę zrobić – powiedział.
- Jesteś taki odważny. By
robić to wszystko bez mocy. Nie wyobrażam sobie…
Alvise ponownie wzruszył
ramionami.
- Nie jestem odważny. Po
prostu robię to, co muszę zrobić. Lucrezia… Lucrezia jest odważna. Jest moją
heroiną, Micol. Ona jest… jest najlepsza z nas wszystkich.
Micol nic nie powiedziała.
Wiedziała, że Alvise zamierza powiedzieć coś o jego siostrze i nie chciała
przeszkadzać.
- Lucrezia nie zawsze była
taka, jaką ją teraz widzisz. Była szczęśliwą, radosną małą dziewczynką. Kochała
tańczyć. Kochała naszą matkę… - Przerwał na chwilę. – Kiedy skończyła
trzynaście lat i zaczęła śnić, była taka przerażona… ale poradziła sobie z tym.
To było rok po śmierci naszej mamy. Straciłem moce, byliśmy w kawałkach…
- Alvise… co było twoją
mocą? Jeżeli mogę zapytać.
Alvise uśmiechnął się
gorzko.
- Możesz pytać, ale co da
to, że ci powiem? Cokolwiek co mogłem robić, teraz już nie mogę.
Micol była cicho przez
chwilę. Wyczuła, że Alvise nie chce o tym mówić.
- Lucrezia czuła, że jej
obowiązkiem, było iść naprzód, pomóc rodzinie. Moja mama była śniącym
Vendraminów. Teraz spoczęło to na Lucrezii… Ale wtedy zaczęła ukazywać znaki
czegoś innego, czegoś co nigdy przedtem nie było widziane w rodzinie. Mogła
tworzyć te spirale, te złote rzeczy w powietrzu… Nie miałem pojęcia, czym są,
ale mój ojciec wiedział. I popełnił błąd. Powiedział Sabha. – Głos Alvise’a się
załamał, zawahał się, jakby wspomnienie tego wszystkiego bardzo go bolało.
Micol wstrzymała oddech, w końcu znów zaczął mówić.
- Sabha wysłała dwóch
starszych z Niemiec. Przyszli i egzaminowali moją siostrę, zobaczyli, co
potrafi zrobić, a potem wezwali mnie i mojego ojca.
- Powiedzieli, że znają
sposób na otwarcie mocy Lucrezi, na pozwolenie jej się w pełni rozwinąć. Powiedzieli,
że jest jak rzeka, której bieg został zaburzony przez głazy, że znają sposób na
usunięcie tych głazów. To miała być ceremonia, miała trochę boleć, ale nie być
niebezpieczną. Kłamcy. To wszystko byli kłamcy. – Alvise splunął. Wziął
nierówny oddech. – Mój ojciec był rozdarty, ale moja siostra chciała to zrobić.
Powiedziała, że chce, żeby jej moce pomogły rodzinie. Czasem myślę, że gdybym
nie stracił mocy, ona nie czułaby się zobligowana.
- To nie była twoja wina!
- Nie. To nie była moja
wina, ale nie mogę przestać myśleć, o tym co by się stało gdybym był… sobą.
Lucrezia powiedziała, że chce nam pomóc złapać Surari, które zabiły naszą
matkę…
- Zrobiłabym to samo –
powiedziała Micol z pełnym przekonaniem. Nie chwaliła się, naprawdę tak było. –
Zrobiłabym cokolwiek, żeby złapać zabójców moich rodziców.
- Co się z nimi stało? –
Głos Alvise’a przestał być taki ostry i został zastąpiony sympatią.
- Nie byli już młodzi.
Urodziłam się, gdy byli już w podeszłym wieku… ale wyszli polować, ponieważ tak
wiele rzeczy się przesączało. Staraliśmy się jak mogliśmy, by przekonać ich, by
tego nie robili, ale nie słuchali. Nasi Strażnicy, niedawno zostali zabici i
chcieli znaleźć winowajców. Oczywiście to były Surari. Zdecydowali polować
oddzielnie. Moja matka i Tancredi poszli w jedną stronę, podczas gdy mój ojciec
w drugą. Ja zostałam z Ranierim, gdyż nie mógł sam zostać. Mój ojciec… kiedy
nie wrócił przez kilka godzin, poszliśmy go szukać. Ja… ja go znalazłam.
Alvise położył dłoń na jej
ramieniu.
- Mio Dio, przykro mi.
Westchnęła.
- Po tym dniu, moja matka
nie była już taka jak przedtem. Czasami wychodziła polować, samotnie i została
złapana przez jednego z ziemnych demonów. Nie wiem czy w ogóle walczyła o
życie… - Potrząsnęła głową. – Zabawne jest to, że ja również myślę, że to moja
wina. Nie było jej przez długi okres czasu, a ja nie wyszłam, by sprawdzić co z
nią. Znów byłam w domu z Ranierim. Wykazywał więcej dolegliwości. Bałam się
zostawić go samego…
- Przykro mi. Nie chciałem
żebyś sobie przypominała. Tak jak powiedziałaś to mi, to nie była twoja wina.
- Wydaje się jakby była.
Ale powiedz mi, co stało się z Lucrezią.
Alvise zaczął powoli.
- Nie miała pojęcia, co dla
niej przygotowali. To co się stało, było tak przerażające, że nikt sobie tego
nie wyobrażał.
Micol ponownie wstrzymała
oddech. Pomyślała o Lucrezii leżącej w łóżku, jej biało-blond włosach na
poduszce, wiecznym więźniu, na zawsze uwięzionej w koszmarze. Pomyślała o jej
krzykach przerażenia, o jej ciągłym szeptaniu, bezkrwistych ustach
poruszających się dzień i noc, gdzieś pomiędzy snem i jawą. Była w piekle, jej
ciało zmieniało się w kobietę, ale jej umysł na zawsze pozostanie przerażoną
trzynastolatką.
- Nigdy nie pomyślałbym, że
Sabha może zrobić coś takiego. Byłem taki naiwny. Myślałem, że są nieomylni.
Myślałem, że są dobrzy. Że nigdy nie skrzywdziliby Sekretnego dziedzica.
Micol przytaknęła.
- Też tak myślałam –
wyszeptała. – To co mówisz… zaprzecza wszystkiemu co wiedziałam.
- Wszyscy przybyli do
Wenecji, całe Sabha. Wszyscy poza jednym, wiesz jak to działa. Nigdy wszyscy
nie przebywają w jednym pokoju, na wypadek ataku. Lucrezia miała na sobie długą
niebieską suknię, tą wyszywaną złotem. Kochała tę suknię.
- Cosima często ją, jej
zakłada – wymamrotała Micol przypominając sobie.
- Czuła, że powinna ładnie
się ubrać na ceremonie – uśmiechnął się gorzko i delikatnie jednocześnie. –
Pamiętam, że miała perły we włosach…
Micol ścisnęła jego dłoń w
ciemności.
- Położyli ją na jedwabnych
poduszkach na podłodze. Widziałem jak jej pierś szybko wznosi się i opada. Była
taka przerażona, ale w tamtym momencie, nie miała pojęcie. Wtedy jeden z
starszych przypiął jej nogi do ziemi, a inny lewą rękę. Zawołała mojego ojca.
Nie rozumiała, dlaczego musi być unieruchomiona. Mój ojciec był przerażony,
widziałem to, próbował do niej podejść, ale go zatrzymali. Jeden ze starszych
złapał jej prawą rękę i rozprostował. Inny wyjął nóż z swojej szaty i nakreślił
spiralę na skórze mojej siostry. Krzyczała, jej krew kapała na podłogę… jej
nowa sukienka była nią ubrudzona… a potem zemdlała z bólu. Ale to nie był
koniec. Ktoś wyjął fiolkę… a potem wylali ciekłe złoto na jej dłoń. Wtedy znowu
krzyknęła. Ból był tak silny, że się ocknęła. I nie przestała krzyczeć przez
godziny. To było tak jakby była opętana. I może była. Nawet starsi nie wiedzieli,
co robić. Zabraliśmy ją do jej pokoju i przywiązaliśmy do łóżka. Zraniłaby się,
gdybyśmy tego nie zrobili. Krzyczała aż do świtu… a wtedy przestała krzyczeć i
zaczęła szeptać. Iris otworzyło się w jej pokoju.
- Starsi wytłumaczyli nam,
do czego ono służy. Powiedzieli, że ceremonia się udała i wyszli. Czekaliśmy aż
Lucrezia się obudzi. Nigdy tego nie zrobiła.
Micol wytarła łzy ręką.
- Przykro mi.
- Wiem. Wiem, że ci
przykro. Przepraszam, że wyganiałem cię z jej pokoju. Zawsze się o nią boję,
boję się, że ktoś ją znów zrani.
- To nie będę ja. Nigdy. –
Powiedziała Micol z zapałem. Poczuła coś mokrego na ramieniu, łzy Alvise’a. Pod
osłoną ciemności pozwolił sobie zapłakać nad siostrą.
- Jest coś, czego nie
rozumiem. Powiedziałeś, że światło dnia, by ją zabiło…
- Tak. Nie samo światło,
ale zabranie jej z Pałacu. Próbowaliśmy zabrać ją do Szwajcarii do Jardin des
Iles, wiesz tej słynnej kliniki. Pracują tam Sekretni lekarze. Myśleliśmy, że
może będą mogli jej pomóc. Wzięliśmy ją do kanału i na naszą łódź, w drodze na
lotnisko było dobrze, przez chwilę miała się dobrze. Potem motorówki zaczęły
jeździć wokół nas, gondolierzy śpiewali, turyści wołali siebie nawzajem… tego
było za dużo. Miała pewien rodzaj ataku. Prawie przestała oddychać. Musieliśmy
wrócić. Kiedy znów byliśmy w jej pokoju, w ciszy, znów zaczęła normalnie
oddychać i skończyły się konwulsje. Byliśmy przerażeni.
- Może lekarze z Jardin des
Iles mogliby przyjść do niej?
- Przychodzili. Trzy razy w
roku. Mój ojciec dobrze im płacił, mimo że nie chcieli przyjść po pierwszym
razie. Powiedzieli, że nie mają pojęcia, co się stało, ani jak jej pomóc.
Powiedzieli nam coś okropnego, Micol… Powiedzieli, że widzieli złote ceremonie,
jak je nazwali, przeprowadzane wcześniej na innych dziedzicach o takich mocach
i to się przytrafiało, każdemu z nich. Nikt nigdy nie wyzdrowiał.
- Och, Mio Dio! Więc wiedzieli. Starsi wiedzieli.
- Tak wiedzieli, co
przytrafi się Lucrezii, to że miało tylko trochę zaboleć, było kłamstwem. Nie
mogli nam powiedzieć, oczywiście, albo nie pozwolilibyśmy im tego zrobić.
- Ale dlaczego? Dlaczego
oni jej to zrobili?
- Bo chcieli jej moc.
Chcieli żeby mogła otworzyć Iris. To wszystko o czym myślą, nasze moce. Nie
jesteśmy dla nich ludźmi. Nie mamy znaczenia. Wszystko co się dla nich liczy,
to to jak walczymy.
- Chamy… Znajdę ich i
usmażę wszystkich!
- Prawdopodobnie wszyscy
już nie żyją Micol. I w każdym razie, powinienem był ją chronić. Nienawidzę się
za to, że pozwoliłem im to zrobić.
Ku jej zawstydzeniu, Micol
zaczęła płakać.
- Nie mogę tego znieść –
powiedziała, serce bolało ją jak nigdy przedtem, bardziej nawet niż w przypadku
jej rodziny, jej rodzice zginęli w honorowej walce, bracia w chorobie. Ale
Lucrezia została rozdarta na strzępy przez ludzi, których zadaniem było
chronienie dziedziców. – Zniszczyli ją!
- Tak. Zrobili to –
wyszeptał Alvise i przytulił ją. – Ale nie straciłem nadziei, wiesz. Nie mogę
stracić nadziei, że pewnego dnia obudzi się i będzie po wszystkim.
- Ale mówi. Czy to nie
oznacza, że część jej jest obudzona?
- Mówi, ale nie wiem czy
zdaje sobie z tego w ogóle sprawę. To tak jakby jej moce przemawiały przez nią.
Ma coś w rodzaju konwersacji ze mną, kiedy ma mi do zakomunikowania coś o
polowaniu na demony, ale tak naprawdę to nie ona mówi. – Alvise wziął głęboki wdech.
- Jeżeli to przeżyjemy
Alvise, musimy znaleźć sposób, żeby jej pomóc. Musi być jakiś sposób.
- Śpij teraz. Będziesz
potrzebowała całej swojej energii żeby… elektryzować rzeczy – powiedział Alvise
pomagając jej się ułożyć i przykryć.
Micol uśmiechnęła się w ciemności, jej twarz
była mokra od łez. Złapała dłoń Alvise’a jak przestraszone dziecko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz