42
Twarze
Moje serce twardnieje
Z każdym dniem coraz bardziej
Wszyscy się trzęśli, ich
oddechy kondensowały się w małe białe chmurki. Las wciąż stawał się gęstszy i
ciemniejszy, bardzo niewiele światła przesączało się z góry, podczas gdy coraz
więcej gałęzi tworzyło gęsty baldachim. To był środek dnia, ale uczucie było
jakby to był zmierzch, a Sara widziała cienie kątem oka, skrywające się za
drzewami, chowające się szybko zanim zdążyła na nie bezpośrednio spojrzeć. Była
na krawędzi, jej ręce tonęły w cieple przy każdym hałasie. Bolały przez rany
pozostawione na niej przez kwas pająka, a nadużywanie jej mocy w ten sposób
sprawi, że długo nie pociągnie, wiedziała o tym, ale nie mogła przestać.
- Jak twoje dłonie? –
zapytał Sean, delikatnie ujmując jej palce w swoje, i puszczając je
natychmiast, gdy dotknęła go Czarna Woda. – Ał!
- Przepraszam. Wydaje mi
się, że nie jestem w stanie tego wyłączyć.
- Czy to boli.
Sara potrząsnęła głową. Jej
dłonie powinny być pokryte bliznami i oparzeniami tak jak są.
- To nie ma znaczenia. Jak
ty się masz?
- Nie wiem jak to możliwe,
że wciąż stoję. Ale to też nie ma znaczenia, jak przypuszczam - odpowiedział
Sean i stanął bliżej niej, przez chwilę stykali się ramionami, jako że nie
mogli dłońmi. Sara rozkoszowała się jego bliskością, a jej poszarpane nerwy
lekko się rozluźniły.
- Ile jeszcze drogi nam
zostało, Nicholasie? – zapytał Sean.
- Dotrzemy tam dziś
wieczorem. – Twarz niewidomego została oświetlona przez błyskawice, niebieskie
cienie tańczyły po jego rysach. Podczas gdy elektryczny sztorm trwał nad nimi,
Sara wciąż myślała o ilustracji na okładce książki z bajkami, którą Harry
zostawił Elodie, promienie emanujące z czaszki były niebieskie, dokładnie takie
jak błyskawice. Dziwne. To musiał być przypadek… A może starzy opowiadacze
folkowych historii wiedzieli o Świecie Cieni?
Wciąż napływały nowe burze,
jedna po drugiej. Wszystkie przybywały z jednego miejsca, gdzieś przed nimi.
Nory Króla Cieni, podejrzewała Sara, ale nie chciała pytać. Jej żołądek się
zachwiał. Wiedziała, że prawdopodobne jest, że są to ostatnie chwile jej życia
i była gotowa, ale część jej nie potrafiła przestać się bać. Nie mogła przestać
oglądać się za siebie, na drzewa i purpurowe niebo nad nimi, ani czuć chłodnego
powietrza wokół jej całego ciała, rozważać, że wkrótce to wszystko zniknie. Czy
rzeczywiście nadjedzie czas, kiedy nie będzie już nic wiedzieć, nic czuć? Gdzie
będzie Sean? Czy jeżeli umrą razem, pozostaną razem, gdziekolwiek się udadzą?
To tak naprawdę nie miało znaczenia, nie dla kogokolwiek poza nimi. Gdy cały
świat ludzi chwiał się na krawędzi, ich miłość musiała pozostać refleksją. Jej
ramię znów przeczesało ramię Seana, chciałaby otulić go rękoma i ułożyć głowę
na jego piersi, by odpocząć, pozwolić mu odpocząć i zapomnieć o świecie…
Nagle wszystko wokół niej
się obróciło, za szybko żeby zdołała zrozumieć, co się dzieje. Niebo i ziemia
zamieniły się miejscami, poczuła jak upada, a jej kości zabolały od uderzenia.
Zauważyła ręce i kolana Seana i taniec źdźbeł trawy. Wszystko się zamazało, jak
przez deszczowe okno i potem nic już nie widziała. Wszystko znikło. Tak jakby
czarna kurtyna zasłoniła jej widok.
Kiedy otworzyła oczy, była
w innym miejscu. Na plaży, otwartej, wietrznej i wolnej, bez baldachimu z
gałęziami kryjącego niebo nad nimi. Wizja, zdała sobie sprawę, jeden z tych
momentów, kiedy sny przychodzą do niej, gdy nie śpi.
Sara poczuła sól w
powietrzu i zimny wiatr we włosach i na twarzy, czy to Islay? Nie potrafiła
powiedzieć. Przed nią rozciągało się ogromne morze. Gdyby zrobiła krok do
przodu, weszłaby do wody.
Nagle poczuła, że nie jest
sama. Rozejrzała się wokół, szukając, ale nie było tam żadnego Surari. Zamiast
tego, koło niej stał Sean, a także Niall, Elodie, Nicholas, Alivse i Micol,
wszyscy tam byli, stali wzdłuż krawędzi wody, delikatne wstążki spoczywały na
ich stopach. Wszyscy mieli dziwne spojrzenia, tak jakby spali z otwartymi
oczami.
Nagle powietrze ściemniało
i Sara spojrzała w górę. Zauważyła czarne chmury galopujące na horyzoncie w ich
kierunku, rosnąc szybciej, niż jakakolwiek chmura mogłaby się poruszać w
prawdziwym życiu. Sztorm zbliżał się coraz bardziej z nienaturalną szybkością
przejmując niebo. Morze zmieniło się w szare i spienione w przeciągu sekundy i
Sara westchnęła, gdy ogromna fala wyrosła przed nią znikąd, gotowa by ich
połknąć. Sarze wydało się, że widzi kształt w wodzie, twarz. Ogromną twarz z
zamkniętymi oczami i otwartą buzią…
- Sean! – krzyknęła, ale
nie odpowiedział. Wzięła głęboki wdech i złapała ostatni ułamek jego profilu,
gdy stał zmrożony w ciszy przed rosnącą falą. Wtedy fala opadła.
Gdy ogłuszał ją ryk wody,
Sara przygotowała się na uderzenie fali, mocno wbijając stopy w piasek,
oczekiwała, że siła wody zmiecie ją jak szczotka zmiata kurz. Ale fala w jakiś
sposób przeszła po niej, zostawiając ją stojącą i kompletnie suchą. Ryk również
ustał.
Rozejrzała się wokół,
rozpaczliwie pragnąc dowiedzieć się, co się stało jej przyjaciołom. Jej kolana
omal nie ugięły się z radości, gdy zobaczyła Seana stojącego koło niej. Ale
ledwo zdążyła złapać oddech, gdy uświadomiła sobie, że nie wszyscy wciąż stali.
Niektórzy zostali połknięci przez morze Elodie… I Niall…
Próbowała zanurkować w
wodę, ale uświadomiła sobie, że nie może się poruszyć. Jej stopy wsadzone w
piach, zostały przywiązana niewidzialnymi linami. Ku jej przerażeniu,
zauważyła, że w oddali woda znów się unosi.
Próbowała być spokojna.
- Sean, musimy iść.
Nadchodzi kolejna fala. – Potrząsnęła jego ramieniem, ale jej stopy nie mogły
się ruszyć. Sean nawet się do niej nie obrócił. Wciąż stał bez słowa, patrząc
przed siebie. Sara mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak kolejna fala wzrasta z
morza i ląduje na nich, zabierając Alvise’a i Micol. Teraz tylko ona i Sean
stali razem na brzegu.
- Sean. Sean, proszę spójrz
na mnie. Mów do mnie! – błagała, ale nie było odpowiedzi. Stał nieruchomo, bez
wyrazu, patrząc prosto przed siebie w sztormową wodę.
Nadeszła kolejna fala. Sara
zamknęła oczy. Nagle poczuła się spokojna, nawet radosna, że morze zdecydowało
zabrać ich razem. Kiedy woda po raz kolejny opadła na nią, pozwoliła sobie
odejść. Nadszedł czas.
Ale trzecia fala również
odeszła, a Sara stała sucha i nieporuszona na brzegu. Sean odszedł. Ona wciąż
była przy linii wody, samotna, łzy zmieszały się z wodą morską, opadając z jej
oczu i pustego serca bijącego w piersi.
- Sara? Sara?
Sara zamrugała, a potem
znowu i jeszcze raz. W ustach miała dziwny smak – gleby, zdała sobie sprawę i
przyciągnęła dłoń do ust, czyszcząc je. Ciemniejące niebo nabrało ostrości, a
potem również twarz Seana. Sean. Był tam. Żył.
- Czy to była wizja? –
zapytał, pomagając jej usiąść. Zauważyła, że pozostali stali w okręgu wokół
niej, z twarzami na zewnątrz, wypatrując niebezpieczeństwa. Przytaknęła.
- Tak. Właśnie przeze mnie
przeszła…
- Możesz powiedzieć mi, co
widziałaś?
- Wszyscy staliśmy gdzieś
na plaży. Przy linii wody. Przyszły trzy fale, a z każdą falą coraz więcej z
nas znikało. Aż wszyscy umarli. Za wyjątkiem mnie.
Sean się skrzywił. Nie mógł
powiedzieć tego, co pomyślał, że jeżeli to miał być końcowy rezultat, oni
wszyscy zginą, a Sara przetrwa, poczuł taką ulgę, że Sara przeżyje, że nie był
w stanie wystarczająco opłakiwać utratę własnego i pozostałych życia.
Chwycił jej dłonie i pomógł
wstać.
- Możesz iść?
- Tak. Mam się dobrze –
powiedziała. Ale nie miała.
W śnie umarli wszyscy poza
nią. Kolejny znak, że musi pozostać żywa. Dlaczego? Czego od niej chcieli? I
kim byli „oni”? Nicholas? Król Cieni? Obaj? Coś innego?
Elodie stanęła obok Sary i
Seana.
- W książce, którą dał mi
Harry – zaczęła – jedna historia opowiadała o dwójce dzieci, których zadaniem
było uwolnić dusze ich rodziców od wiedźmy. Żeby to osiągnąć, dzieci musiały pokonać
trzy fale zła. Czytałam tę książkę dwukrotnie, ale było tam tyle historii… Nie
potrafię sobie dokładnie przypomnieć, czym były fale. A później był tam ten
duch, który trzymał lustro przed twarzami dzieci i sprawiał, że widziały
okropne rzeczy.
Sara spojrzała na nią. Te
czarne, czarne oczy, w miejscu ciepłych, czekoladowych Elodie, wytrącały ją z
równowagi.
- Co się stało z dziećmi?
- Umarły. Ich dusze
zmieniły się w kwiaty. Hiacynty.
- Świetnie – powiedział
Niall. – To dobry znak, na pewno.
Gdy tylko reszta przestała
być w zasięgu słuchu, Sara chwyciła ramię Seana.
- Sean. We śnie tylko ja
przetrwałam. Mają jakiś plan w stosunku do mnie. Dlatego jeszcze nie umarłam.
Seana zmroziło. Chciałby
móc oddalić jej strach, ale nie mógł.
- Czy myślisz, że Nicholas
nas oszukuje? Że wciąż chce cię za żonę?
- Nie wiem. Ale chcę żebyś
coś obiecał.
- Co takiego?
- Jeżeli to jest wciąż to,
co planuje… nie pozwól mu zabrać mojej duszy. Zabij mnie zanim on mnie weźmie.
Sean złapał ją delikatnie
za nadgarstek.
- Nie pozwolę mu cię zabrać
– wyszeptał jej do ucha. Kiedy ponownie spojrzał w górę, jego wzrok napotkał
Elodie. Obróciła się i spojrzała na Sarę tymi nowymi, obsydianowymi oczami.
Patrzyła prosto na nią z wyrazem, którego żadne z nich nie potrafiło
odszyfrować.
Szli jeszcze przez chwilę,
mroźne powietrze cięło im skórę. Nagle oślepiające światło zalało im oczy, skończyły
się drzewa. Wkroczyli na polanę, białe, zmrożone niebo wisiało nad nimi, wysoka
trawa falowała na wietrze. Okrąg szarych kamieni, dwa razy tak wysokich jak Sara,
wyrastał z trawy, a trzy ogromne głazy stały w środku. Były z grubsza ociosane,
tak by przypominały skulone postacie. Dwie były bestiami, jedna wyglądała jak
małpa, inna jak jaszczurka, a ostatnia przedstawiała człowieka z małym ciałem,
ale wielką twarzą. Były jak statuy w dawno opuszczonej świątyni, mech pokrywał
je w połowie, elementy miały zaokrąglone rogi i wygładzone krawędzie.
Sara rozejrzała się dokoła.
Znała to miejsce. To było jej miejsce snów, to do którego prowadziła prawie
każda wizja, odkąd jej rodzice zginęli. Pamiętała pierwszy raz, gdy się tam
znalazła, jak została uwięziona pod tymi głazami, a potem wyczołgała się na
zewnątrz, żeby stanąć pod zmierzchającym niebem, wiatrem we twarzy i każdym
kolorem wyostrzonym, żywym, takim jak w Świecie Cieni. Przypomniała sobie atak
demonów, a potem Nicholasa, bladego, czarnowłosego chłopca, którego zwykła
nazywać Liściem, bo obdarował ją jesiennymi liśćmi, ratując jej życie.
Wszystko miało mnie tu przyciągnąć, uświadomiła sobie nagle Sara. Odkąd to wszystko się
zaczęło, ostatecznie miała skończyć tam gdzie powinna być, w Świecie Cieni.
Patrzyła w białe niebo, liliowe światło zmierzchu rozszerzało się z zachodu, a
potem wokół niej na falującej trawie, wizje, które miały tu miejsce
przechodziły przez jej umysł jedna po drugiej.
-Sean… - zawołała. Sean podszedł,
aby stanąć obok niej, patrząc na jej profil, gdy ona wciąż rozglądała się
wokół, zdziwiona i wciąż starająca się zaakceptować, tak jakby część niej
zawsze wiedziała. – To jest miejsce z moich snów – wyszeptała.
- Miejsce, w którym dzieją
się twoje wizje? Jesteś pewna?
Przytaknęła.
- Jestem pewna.
W tym momencie ogłuszający
hałas eksplodował w ich uszach i pochłonęło ich niebieskie światło. Piorun
uderzył prosto w polanę, a potem następny i kolejny uderzając w trzy głazy i znikając
w ziemi.
- Król Cieni tu jest –
powiedziała Sara, a wszyscy stanęli nieruchomo.
- Czy to prawda Nicholasie?
Czy to jest to miejsce? – zapytał Sean.
Nicholas przytaknął i
pozostał cicho, delikatnie uniósł brodę jakby czegoś nasłuchiwał. W tym
momencie długi, głęboki ryk wypełnił powietrze i nie był to grzmot, dobiegł z
ziemi pod nimi. Ziemia się zatrzęsła, głazy zadrżały, oni wszyscy stracili
równowagę i upadli w wysoką trawę.
Nicholas zawołał do swojego
ojca. Jest tutaj. Przyprowadziłem ją do
ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz