środa, 10 października 2018

42. Twarze


42

Twarze


Moje serce twardnieje
Z każdym dniem coraz bardziej

Wszyscy się trzęśli, ich oddechy kondensowały się w małe białe chmurki. Las wciąż stawał się gęstszy i ciemniejszy, bardzo niewiele światła przesączało się z góry, podczas gdy coraz więcej gałęzi tworzyło gęsty baldachim. To był środek dnia, ale uczucie było jakby to był zmierzch, a Sara widziała cienie kątem oka, skrywające się za drzewami, chowające się szybko zanim zdążyła na nie bezpośrednio spojrzeć. Była na krawędzi, jej ręce tonęły w cieple przy każdym hałasie. Bolały przez rany pozostawione na niej przez kwas pająka, a nadużywanie jej mocy w ten sposób sprawi, że długo nie pociągnie, wiedziała o tym, ale nie mogła przestać.
- Jak twoje dłonie? – zapytał Sean, delikatnie ujmując jej palce w swoje, i puszczając je natychmiast, gdy dotknęła go Czarna Woda. – Ał!
- Przepraszam. Wydaje mi się, że nie jestem w stanie tego wyłączyć.
- Czy to boli.
Sara potrząsnęła głową. Jej dłonie powinny być pokryte bliznami i oparzeniami tak jak są.
- To nie ma znaczenia. Jak ty się masz?
- Nie wiem jak to możliwe, że wciąż stoję. Ale to też nie ma znaczenia, jak przypuszczam - odpowiedział Sean i stanął bliżej niej, przez chwilę stykali się ramionami, jako że nie mogli dłońmi. Sara rozkoszowała się jego bliskością, a jej poszarpane nerwy lekko się rozluźniły.
- Ile jeszcze drogi nam zostało, Nicholasie? – zapytał Sean.
- Dotrzemy tam dziś wieczorem. – Twarz niewidomego została oświetlona przez błyskawice, niebieskie cienie tańczyły po jego rysach. Podczas gdy elektryczny sztorm trwał nad nimi, Sara wciąż myślała o ilustracji na okładce książki z bajkami, którą Harry zostawił Elodie, promienie emanujące z czaszki były niebieskie, dokładnie takie jak błyskawice. Dziwne. To musiał być przypadek… A może starzy opowiadacze folkowych historii wiedzieli o Świecie Cieni?
Wciąż napływały nowe burze, jedna po drugiej. Wszystkie przybywały z jednego miejsca, gdzieś przed nimi. Nory Króla Cieni, podejrzewała Sara, ale nie chciała pytać. Jej żołądek się zachwiał. Wiedziała, że prawdopodobne jest, że są to ostatnie chwile jej życia i była gotowa, ale część jej nie potrafiła przestać się bać. Nie mogła przestać oglądać się za siebie, na drzewa i purpurowe niebo nad nimi, ani czuć chłodnego powietrza wokół jej całego ciała, rozważać, że wkrótce to wszystko zniknie. Czy rzeczywiście nadjedzie czas, kiedy nie będzie już nic wiedzieć, nic czuć? Gdzie będzie Sean? Czy jeżeli umrą razem, pozostaną razem, gdziekolwiek się udadzą? To tak naprawdę nie miało znaczenia, nie dla kogokolwiek poza nimi. Gdy cały świat ludzi chwiał się na krawędzi, ich miłość musiała pozostać refleksją. Jej ramię znów przeczesało ramię Seana, chciałaby otulić go rękoma i ułożyć głowę na jego piersi, by odpocząć, pozwolić mu odpocząć i zapomnieć o świecie…
Nagle wszystko wokół niej się obróciło, za szybko żeby zdołała zrozumieć, co się dzieje. Niebo i ziemia zamieniły się miejscami, poczuła jak upada, a jej kości zabolały od uderzenia. Zauważyła ręce i kolana Seana i taniec źdźbeł trawy. Wszystko się zamazało, jak przez deszczowe okno i potem nic już nie widziała. Wszystko znikło. Tak jakby czarna kurtyna zasłoniła jej widok.

Kiedy otworzyła oczy, była w innym miejscu. Na plaży, otwartej, wietrznej i wolnej, bez baldachimu z gałęziami kryjącego niebo nad nimi. Wizja, zdała sobie sprawę, jeden z tych momentów, kiedy sny przychodzą do niej, gdy nie śpi.
Sara poczuła sól w powietrzu i zimny wiatr we włosach i na twarzy, czy to Islay? Nie potrafiła powiedzieć. Przed nią rozciągało się ogromne morze. Gdyby zrobiła krok do przodu, weszłaby do wody.
Nagle poczuła, że nie jest sama. Rozejrzała się wokół, szukając, ale nie było tam żadnego Surari. Zamiast tego, koło niej stał Sean, a także Niall, Elodie, Nicholas, Alivse i Micol, wszyscy tam byli, stali wzdłuż krawędzi wody, delikatne wstążki spoczywały na ich stopach. Wszyscy mieli dziwne spojrzenia, tak jakby spali z otwartymi oczami.
Nagle powietrze ściemniało i Sara spojrzała w górę. Zauważyła czarne chmury galopujące na horyzoncie w ich kierunku, rosnąc szybciej, niż jakakolwiek chmura mogłaby się poruszać w prawdziwym życiu. Sztorm zbliżał się coraz bardziej z nienaturalną szybkością przejmując niebo. Morze zmieniło się w szare i spienione w przeciągu sekundy i Sara westchnęła, gdy ogromna fala wyrosła przed nią znikąd, gotowa by ich połknąć. Sarze wydało się, że widzi kształt w wodzie, twarz. Ogromną twarz z zamkniętymi oczami i otwartą buzią…
- Sean! – krzyknęła, ale nie odpowiedział. Wzięła głęboki wdech i złapała ostatni ułamek jego profilu, gdy stał zmrożony w ciszy przed rosnącą falą. Wtedy fala opadła.
Gdy ogłuszał ją ryk wody, Sara przygotowała się na uderzenie fali, mocno wbijając stopy w piasek, oczekiwała, że siła wody zmiecie ją jak szczotka zmiata kurz. Ale fala w jakiś sposób przeszła po niej, zostawiając ją stojącą i kompletnie suchą. Ryk również ustał.
Rozejrzała się wokół, rozpaczliwie pragnąc dowiedzieć się, co się stało jej przyjaciołom. Jej kolana omal nie ugięły się z radości, gdy zobaczyła Seana stojącego koło niej. Ale ledwo zdążyła złapać oddech, gdy uświadomiła sobie, że nie wszyscy wciąż stali. Niektórzy zostali połknięci przez morze Elodie… I Niall…
Próbowała zanurkować w wodę, ale uświadomiła sobie, że nie może się poruszyć. Jej stopy wsadzone w piach, zostały przywiązana niewidzialnymi linami. Ku jej przerażeniu, zauważyła, że w oddali woda znów się unosi.
Próbowała być spokojna.
- Sean, musimy iść. Nadchodzi kolejna fala. – Potrząsnęła jego ramieniem, ale jej stopy nie mogły się ruszyć. Sean nawet się do niej nie obrócił. Wciąż stał bez słowa, patrząc przed siebie. Sara mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak kolejna fala wzrasta z morza i ląduje na nich, zabierając Alvise’a i Micol. Teraz tylko ona i Sean stali razem na brzegu.
- Sean. Sean, proszę spójrz na mnie. Mów do mnie! – błagała, ale nie było odpowiedzi. Stał nieruchomo, bez wyrazu, patrząc prosto przed siebie w sztormową wodę.
Nadeszła kolejna fala. Sara zamknęła oczy. Nagle poczuła się spokojna, nawet radosna, że morze zdecydowało zabrać ich razem. Kiedy woda po raz kolejny opadła na nią, pozwoliła sobie odejść. Nadszedł czas.
Ale trzecia fala również odeszła, a Sara stała sucha i nieporuszona na brzegu. Sean odszedł. Ona wciąż była przy linii wody, samotna, łzy zmieszały się z wodą morską, opadając z jej oczu i pustego serca bijącego w piersi.

- Sara? Sara?
Sara zamrugała, a potem znowu i jeszcze raz. W ustach miała dziwny smak – gleby, zdała sobie sprawę i przyciągnęła dłoń do ust, czyszcząc je. Ciemniejące niebo nabrało ostrości, a potem również twarz Seana. Sean. Był tam. Żył.
- Czy to była wizja? – zapytał, pomagając jej usiąść. Zauważyła, że pozostali stali w okręgu wokół niej, z twarzami na zewnątrz, wypatrując niebezpieczeństwa. Przytaknęła.
- Tak. Właśnie przeze mnie przeszła…
- Możesz powiedzieć mi, co widziałaś?
- Wszyscy staliśmy gdzieś na plaży. Przy linii wody. Przyszły trzy fale, a z każdą falą coraz więcej z nas znikało. Aż wszyscy umarli. Za wyjątkiem mnie.
Sean się skrzywił. Nie mógł powiedzieć tego, co pomyślał, że jeżeli to miał być końcowy rezultat, oni wszyscy zginą, a Sara przetrwa, poczuł taką ulgę, że Sara przeżyje, że nie był w stanie wystarczająco opłakiwać utratę własnego i pozostałych życia.
Chwycił jej dłonie i pomógł wstać.
- Możesz iść?
- Tak. Mam się dobrze – powiedziała. Ale nie miała.
W śnie umarli wszyscy poza nią. Kolejny znak, że musi pozostać żywa. Dlaczego? Czego od niej chcieli? I kim byli „oni”? Nicholas? Król Cieni? Obaj? Coś innego?
Elodie stanęła obok Sary i Seana.
- W książce, którą dał mi Harry – zaczęła – jedna historia opowiadała o dwójce dzieci, których zadaniem było uwolnić dusze ich rodziców od wiedźmy. Żeby to osiągnąć, dzieci musiały pokonać trzy fale zła. Czytałam tę książkę dwukrotnie, ale było tam tyle historii… Nie potrafię sobie dokładnie przypomnieć, czym były fale. A później był tam ten duch, który trzymał lustro przed twarzami dzieci i sprawiał, że widziały okropne rzeczy.
Sara spojrzała na nią. Te czarne, czarne oczy, w miejscu ciepłych, czekoladowych Elodie, wytrącały ją z równowagi.
- Co się stało z dziećmi?
- Umarły. Ich dusze zmieniły się w kwiaty. Hiacynty.
- Świetnie – powiedział Niall. – To dobry znak, na pewno.
Gdy tylko reszta przestała być w zasięgu słuchu, Sara chwyciła ramię Seana.
- Sean. We śnie tylko ja przetrwałam. Mają jakiś plan w stosunku do mnie. Dlatego jeszcze nie umarłam.
Seana zmroziło. Chciałby móc oddalić jej strach, ale nie mógł.
- Czy myślisz, że Nicholas nas oszukuje? Że wciąż chce cię za żonę?
- Nie wiem. Ale chcę żebyś coś obiecał.
- Co takiego?
- Jeżeli to jest wciąż to, co planuje… nie pozwól mu zabrać mojej duszy. Zabij mnie zanim on mnie weźmie.
Sean złapał ją delikatnie za nadgarstek.
- Nie pozwolę mu cię zabrać – wyszeptał jej do ucha. Kiedy ponownie spojrzał w górę, jego wzrok napotkał Elodie. Obróciła się i spojrzała na Sarę tymi nowymi, obsydianowymi oczami. Patrzyła prosto na nią z wyrazem, którego żadne z nich nie potrafiło odszyfrować.
Szli jeszcze przez chwilę, mroźne powietrze cięło im skórę. Nagle oślepiające światło zalało im oczy, skończyły się drzewa. Wkroczyli na polanę, białe, zmrożone niebo wisiało nad nimi, wysoka trawa falowała na wietrze. Okrąg szarych kamieni, dwa razy tak wysokich jak Sara, wyrastał z trawy, a trzy ogromne głazy stały w środku. Były z grubsza ociosane, tak by przypominały skulone postacie. Dwie były bestiami, jedna wyglądała jak małpa, inna jak jaszczurka, a ostatnia przedstawiała człowieka z małym ciałem, ale wielką twarzą. Były jak statuy w dawno opuszczonej świątyni, mech pokrywał je w połowie, elementy miały zaokrąglone rogi i wygładzone krawędzie.
Sara rozejrzała się dokoła. Znała to miejsce. To było jej miejsce snów, to do którego prowadziła prawie każda wizja, odkąd jej rodzice zginęli. Pamiętała pierwszy raz, gdy się tam znalazła, jak została uwięziona pod tymi głazami, a potem wyczołgała się na zewnątrz, żeby stanąć pod zmierzchającym niebem, wiatrem we twarzy i każdym kolorem wyostrzonym, żywym, takim jak w Świecie Cieni. Przypomniała sobie atak demonów, a potem Nicholasa, bladego, czarnowłosego chłopca, którego zwykła nazywać Liściem, bo obdarował ją jesiennymi liśćmi, ratując jej życie.
Wszystko miało mnie tu przyciągnąć, uświadomiła sobie nagle Sara. Odkąd to wszystko się zaczęło, ostatecznie miała skończyć tam gdzie powinna być, w Świecie Cieni. Patrzyła w białe niebo, liliowe światło zmierzchu rozszerzało się z zachodu, a potem wokół niej na falującej trawie, wizje, które miały tu miejsce przechodziły przez jej umysł jedna po drugiej.
-Sean… - zawołała. Sean podszedł, aby stanąć obok niej, patrząc na jej profil, gdy ona wciąż rozglądała się wokół, zdziwiona i wciąż starająca się zaakceptować, tak jakby część niej zawsze wiedziała. – To jest miejsce z moich snów – wyszeptała.
- Miejsce, w którym dzieją się twoje wizje? Jesteś pewna?
Przytaknęła.
- Jestem pewna.
W tym momencie ogłuszający hałas eksplodował w ich uszach i pochłonęło ich niebieskie światło. Piorun uderzył prosto w polanę, a potem następny i kolejny uderzając w trzy głazy i znikając w ziemi.
- Król Cieni tu jest – powiedziała Sara, a wszyscy stanęli nieruchomo.
- Czy to prawda Nicholasie? Czy to jest to miejsce? – zapytał Sean.
Nicholas przytaknął i pozostał cicho, delikatnie uniósł brodę jakby czegoś nasłuchiwał. W tym momencie długi, głęboki ryk wypełnił powietrze i nie był to grzmot, dobiegł z ziemi pod nimi. Ziemia się zatrzęsła, głazy zadrżały, oni wszyscy stracili równowagę i upadli w wysoką trawę.
Nicholas zawołał do swojego ojca. Jest tutaj. Przyprowadziłem ją do ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz