środa, 14 listopada 2018

47. Przepaść


47

Przepaść


Od początku wiedziałeś
Że mamy przegrać

Sara gwałtownie otworzyła oczy. Skoczyła na nogi i równie szybko straciła równowagę. Z kolan znów podniosła się do góry. Wokół nie było nikogo, kogo mogłaby zobaczyć. Wszyscy jej przyjaciele zniknęli.
I wtedy dostrzegła coś niebieskiego w wysokiej trawie, zwinięte ubrania, ciało z złotymi włosami, kształt, który znała tak dobrze jak własną dłoń. Zdobiony, srebrny sztylet zatopiony był głęboko w jego boku.
Sean.
Sara stała cicha i nieruchoma, kontemplowała nieprzytomnie ciało Seana, czerwona plama powoli kwitła po prawej stronie jego brzucha, rozpływała się w dół ramienia i na trawę, tworząc czarną kałużę.
Nie musiała widzieć jego twarzy żeby wiedzieć, że Sean nie żyje.
Jej serce stanęło, całe powietrze opuściło jej płuca z lodowatym chłodem. Jej ciało drżało po stracie Seana. Jak to mogła być prawda? Sean? Chciała krzyczeć, upaść na ziemię i nigdy się nie podnieść. Próbowała się uspokoić, zażyczyć sobie żeby jej oczy otworzyły się na rzeczywistość, na prawdziwy świat gdzie Sean żył. Ale nic czego próbowała nie dawało efektów. Chciała wziąć się w garść i uciszyć jedyną myśl, którą miała w głowie: Sean nie żyje. Sean nie żyje.
Nagle przestała czuć cokolwiek. Tak jakby odpłynęła, daleko stąd, a teraz patrzyła w dół na zdesperowaną dziewczynę, której cały świat się zawalił. Była gdzieś indziej, gdzieś gdzie jest zimno i ciemno, gdzie nic się nie ruszało, gdzie nikt nie mógł pójść. Ona również umarła. Nie było, po co żyć, nie było nic do stracenia.
Była wolna.
- Przyjdź i weź mnie! – krzyknęła nagle, tak jak zrobiła to przed ostatnią walką z Valaya Cathay. Nie będzie czekać na Króla Cieni jak niewinna, bezsilna istota. Nie miała nadziei. Nie miała strachu.
Głos, który usłyszała w wizji rozbrzmiał ponownie i wydawało się jakby wypełniał zarówno powietrze jak i jej umysł.
Jestem tu, Saro Midnight.
Kolejne trzęsienie ziemi, zatrzęsło wszystkim wokół Sary, rzucając ją ponownie na ziemię z rozdzierającym uszy hałasem, ziemia rozdarła się jej pod stopami, kamień rozpadł się jak kreda. Pojawiła się przepaść, a z niej wydostał się dym i okropne ciepło.
Sara wstała ponownie, jej ręce wrzały trzymając sgian-dubha, jej oczy lśniły spojrzeniem Midnightów i nieugaszoną wściekłością. Wiedziała, że nie ma szans, ale po wszystkim przez co przeszli, nie mogła pozwolić żeby Sean i reszta umarli na próżno. Może od początku nie mieli szansy. Może wszyscy się oszukiwali. To nie miało znaczenia. Wszystko co miało znaczenie. To zniszczenia Króla Cieni przed śmiercią.
- Gdzie jesteś? Pokaż się! – krzyknęła, jej głos rozbrzmiał ponad grzmotami błyskawic i hukiem rozłamywanej skały. I wtedy Król Cieni powstał, wielki jak wzgórze, jego kształt był płynny, ciągle się zmieniał. Był żywiołem stworzonym z ziemi i ognia, niebieskich płomieni i płynnej ziemi, wrzącej i wirującej, ogromna masa materiału, która wydawała się, że miała zalać Sarę i pogrzebać ją żywcem, uwięzić w skalę.
Sara cofnęła się na moment, ale stała twardo przed wirującą masą, próbując zrozumieć jej kształt. Zauważyła, że postać była chimerą tysięcy Surari złączonych razem, zbiorem kończyn, głów, pazurów, kłów i macek, które w jakiś sposób stworzyły jedną istotę. Gdy patrzyła masa gęstniała aż przybrała swój ostateczny kształty – pradawną bestię, coś pomiędzy bykiem, wilkiem, a niedźwiedziem, ale wciąż się zmieniała i wirowała, przemieszczając kształty, jak zmieniające się kolory w kalejdoskopie. Byk, wilk i niedźwiedź podążały za sobą, następnie stopiły się i zmieniły w coś innego, coś co nie miało nazwy w świecie ludzi. Jego oczy były czerwone jak tańczące płomienie, niezmieniające się i nieruchome utkwione w niej z czymś, co wyglądało jak głód. Sara przypomniała sobie o słowach Nicholasa – Ja jestem ogniem – i o to był, ogień z którego się zrodził, który go ukształtował.
Sara spojrzała w górę na Króla Cieni z odwagą rozpaczy. Wiedziała, że umrze, ale najpierw zniszczy to coś. Dla Mike’a, Harry’ego, Angeli, Leigha, dla wszystkich tych, którzy zostali pożarci, rozerwani na strzępy, spaleni i uduszeni, odkąd rozpoczął się pogrom dziedziców, dla wszystkich tych ludzi, którzy umarli, bo ich drogę przecięli Surari. A przede wszystkim dla jej rodziców.
Dla Seana.
Przygotowała się do walki, drobna postać, włosy falowały za nią na wietrze, jej twarz oświetlona była niebieskimi błyskawicami. Pamiętała, co powiedział jej Nicholas, że gdy tylko jego kształt przestanie się zmieniać, przybierze jedną formę, będą mogli uderzyć. I będzie musiało to nastąpić dokładnie między jego oczami, jedynym słabym punkcie, małej przestrzeni ciała i krwi podatnej na fizyczne uderzenia.
To była prawda czy Nicholas okłamywał ich od początku? Miała zamiar to sprawdzić.
Z tyłu głowy pojawiła jej się myśl: dlaczego nie zalał ją masą magmy i topniejącej ziemi? Dlaczego nie uderzył jej błyskawicą, spalając ją od środka? Czy to nie był szybki, prosty sposób na pozbycie się jej?
Dlaczego jeszcze jej nie zabił?
Nie umrzesz, Saro Midnight.
- Czego chcesz ode mnie? – krzyknęła. Zmieniający się Król Cieni zamarł na chwilę, głęboki warkot wydobywał się z niego, aż w końcu, przestał się zmieniać.
Sara Midnight i Król Cieni stali ze sobą twarzą w twarz. Ona chciała biec, ale wiedziała, że musi walczyć. Stawi czoła temu potworowi, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz jaką zrobi.
Sara chwyciła poroże jelenia, twarz byka, ludzki tors przysiadły na tylnych nogach wilka i pazury niedźwiedzia, a jej serce zadrżało. Ale nie chciała się wahać. Z krzykiem, który dobiegł z głębi jej duszy, rzuciła się na Króla Cieni. W jednej ręce trzymała sgian-dubha, w drugiej płonęła Czarna woda, jej oczy lśniły spojrzeniem Midnightów.  Wlewała całą swoja esencje, całą siebie w ostateczne uderzenie. Od nocy, w której pierwszy raz poszła polować, kiedy czuła Czarną Wodę i jej moce jako coś przerażającego, obcego i w jakiś sposób nie należącego do niej, przez pojedynek z Cathy i Nocturnem, przez walkę z Mermenem na Islay, każde wyzwanie wzmocniło ją trochę, zahartowało. Przygotowując na ten moment.
Król Cieni nie poruszył się, gdy Sara na niego skoczyła, jego czerwone oczy były nieruchome i skupione na niej. Nie wykonał żadnej próby obrony siebie, zauważyła Sara, zanurzając swe ostrze głęboko między jego oczami, w tamtym momencie Sara wiedziała na pewno, że to wszystko było za łatwe.
Na początku nie bolało. Nie bolało wcale. To co działo się z Sarą było takim dziwnym uczuciem, takim nienaturalnym, że jej ciało i dusza nie wiedziały jak je zarejestrować. Jej ręka była związana z sgian-dubhem utkwionym między oczami Króla Cieni, jej ciało wyciągnęło się żeby dosięgnąć jego czoła. Stała zmrożona na nogach. Jej oczy były skupione na czerwonych oczach Króla Cieni, bestia i Śniący uwięzieni razem.
A potem zabolało jak diabli. Coś czarnego, paskudnego i bolesnego, coś starożytnego i bezlitosnego, dostało się do jej oczu, potem w dół po szyi, wzdłuż kręgosłupa do serca. Wypełniło jej ciało i duszę, a potem rozciągnęło do momentu rozerwania jej na dwie części i rozerwało ją, a potem ponownie złączyło.
Teraz wiedziała, jaki był przygotowany dla niej plan, czego od niej chcieli od początku.
Upadła do tyłu, sgian-dubh wciąż utkwiony był w czole Króla Cieni. Przez chwilę leżała nieprzytomna, jej świadomość krzyczała, by złapać kontrolę nad jej ciałem. Spojrzała w górę na niebo, szare chmury galopowały po morzu purpury. A potem nie było już hałasu ani bólu.
Łzy spłynęły jej po policzkach, gdy poczuła, że jest zastępowana przez coś innego. Zło, któremu nie mogła umknąć. Poczuła jego ducha, jego inność, najeżdżającego jej ciało. Naruszającego je, w sposób jaki żaden człowiek nie mógłby tego zrobić.
Teraz Król Cieni spoglądał na zewnątrz przez jej ciało, tyle zrozumiała.
Więc to oznaczał jej sen, ten w którym Cathy powiedziała jej, że zostanie stracona na zawsze. Że nie będzie już Sary Midnight. Że nie będzie panią Cieni.
Będzie samym Królem Cieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz