czwartek, 17 stycznia 2019

55. Uciszona pieśń




55

Uciszona pieśń


Jedne niszczą
Inne leczą

Sean i Sara przylgnęli do siebie w ciszy. Sara była otumaniona. Nie mogła być radosna, czy szczęśliwa, czy chociażby pełna ulgi. Niedowierzała. Uczucie skóry Seana na jej, jego oddechu, ciała silnego i mocnego, po tak wielkim strachu, bólu. Czy było prawdziwe? Czy to działo się naprawdę?
Wtuliła się w niego. Nie było fragmentu jej ciała, który by nie bolał, potrzebowała momentu wytchnienia. Potrzebowała momentu, w którym nie będzie nic widzieć, słyszeć, ani czuć, nic co nie jest Seanem. Trzymała go mocno i czuła wilgoć na jego policzkach. Jej własne oczy były suche, ale Sean płakał, rozluźniając się z nią w ramionach. Nagle jęknął delikatnie. Zaalarmowana Sara przesunęła dłoń do jego boku i spojrzała na swoje palce. Były czerwone od krwi.
- Sean…
- Wygląda gorzej niż jest – powiedział, ale Sara mu nie uwierzyła. Zdjęła polar i zrobiła bandaż, próbując zawiązać go tak ciasno, jak potrafiła, wokół jego pasa, a potem pomogła mu wstać.
Elodie stała parę jardów dalej, spoglądając w miejsce, w którym była przepaść. Ziemia znów się zamknęła, trzy omszałe głazy stały nieruchomo jak wcześniej. Jedynym śladem tego, co się stało, były przypalone drzewa i świeżo przekopana ziemia, trawa poplątana i zmieszana z ziemią. Sara podtrzymywała Seana, gdy utykali w kierunku Elodie. Oboje otulili ją ramionami i trzymali ciasno, a ona obojętna, oszołomiona, z posiniaczoną i pustą twarzą, pozwoliła im.
- Byliśmy jednością. A teraz on odszedł – wyszeptała, a Sara nie wiedziała czy mówiła o Nicholasie, czy o swojej pierwszej, największej stracie, tej, która wywołała w niej zmianę, rozprzestrzeniła ciemność w jej duszy, stracie jej męża, Harry’ego Midnighta. – To Martyna z nim poszła – wytłumaczyła. – Przyszła z nami. Wydawało mi się, że czułam jej obecność, ale nie byłam pewna. Była w zamku Nicholasa, uwięziona… Uwolniliśmy jej ducha i teraz odeszła z nim.
- Jesteś tutaj z nami. Nie zostaniesz uwięziona w ciemnościach z Nicholasem – powiedziała niepewnie Sara. Czy musiała pocieszać Eldoie, że ta nie podążyła za Nicholasem do cieni? Czy to tego Elodie naprawdę chciała?
- Byliśmy jednością – powtórzyła.
- Przepraszam. Przepraszam – powiedziała Sara ściskając mocno Elodie.
Zawdzięczała Elodie życie. Nie mogła uwierzyć, że Francuska musiała na swoich ramionach trzymać to wszystko, przez tyle czasu, znać plan Nicholasa i nie móc nic powiedzieć. I wciąż Elodie działała za ich plecami, trzymając ich w niewiedzy o tym, co Król Cieni planuje dla Sary. Wzięła na siebie podjęcie decyzji, co robić.
Przez moment Sara zastanawiała się, co ona by uczyniła, gdyby wiedziała, co Król Cieni zamierza jej zrobić. Czy zaakceptowałaby, bycie jego naczyniem, tak by Nicholas mógł ją zabić, gdy Król Surari ją opęta? Czy zaryzykowałaby tak straszliwą możliwość, że jej ciało na zawsze należałoby do niego?
Z dreszczem przypomniała sobie, jak czuła się, gdy Król Cieni ją opętał, przerażenie, rozpacz. Moc. Uczucie bycia wszechmocnym, wszechwiedzącym, cały Świat Cieni płynął w jej żyłach, bił w jej sercu. Przez moment, chciała tego.
I to była najbardziej przerażająca myśl ze wszystkich, że bez głosu Lucrezii wołającego ją z powrotem, przypominającego jej kim była, mogłaby zatracić się na zawsze. Mogłaby naprawdę zabić Seana i jej przyjaciół, żyć wiecznie jako Król Cieni.
Sara złapała Elodie mocniej. Jakakolwiek ciemność siedziała w Elodie, Sara również nie była na nią odporna. W końcu była Midnightem. Jak mogła oceniać kogokolwiek, skoro jej rodzina była winna tylu zbrodni?
- Wiedziałam, że Nicholas zamierza cię zabić, Saro – wyszeptała jej Elodie do ucha. – Pomogłam mu. To był jedyny sposób – wyznała.
- Wiem. Wiem. Ale również mnie ocaliłaś.
- Byłam prawie pewna, że to nie zadziała. Strasznie trudno wymierzyć ile trucizny użyć żeby kogoś otumanić, ale nie zabić. Po prostu nie mogę uwierzyć, że żyjesz.
- Ja również nie mogę uwierzyć, że żyję – powiedziała szczerze Sara. Jedna sekunda dłużej z ustami Elodie na jej, trochę więcej trucizny w jej organizmie i mogłaby się już nigdy nie obudzić. Wypuściła Elodie i ich oczy się spotkały. Sara próbowała znaleźć słowa na wyrażenie tej mieszanki uczuć, które czuła, ale nie potrafiła.
Nagle Elodie przypomniała sobie o kamieniu. Podniosła opal z miejsca, w które rzucił go Nicholas, prosto pod jej nogi. Był gorący, gorętszy niż byłby tylko od jej ciała. Smuga szkarłatu tańczyła w środku, jak krew w mleku.
- Ten kamień zawiera cząstkę twojej duszy – wyjaśniła Elodie. – Nicholas ją zabrał. Ukradł tobie i dał mi tuż przed tym jak… - Nie potrafiła skończyć myśli.
Oczy Sary rozszerzyły się. Wpływ Nicholasa na nią był silniejszy niż myślała. Dreszcz przebiegł w dół jej kręgosłupa.
- Jak… jak to zrobił?
- Nie wiem jak, ani kiedy to zrobił, ale miałam wizję w samolocie, gdy przybywałam do Szkocji te parę miesięcy temu.  Widziałam jak ktoś używa tego kamienia, żeby cię zabić. Nie wiedziałam kto, nie widziałam twarzy. Teraz wiem. – Jej oczy spotkały Seana, w środku nich była modlitwa, nadzieja na przebaczenie.
Sean złapał Elodie za ramiona i spojrzał jej w oczy, te czarne oczy, które w jakiś sposób nie należały do niej. Czy wrócą do swojego naturalnego koloru, teraz, gdy Nicholas odszedł, zastanawiał się Sean. Czy wciąż będzie czuć jego myśli teraz, gdy był Królem Cieni? Czy ich dusze wciąż będą połączone? Próbował spojrzeć poza te obsydianowe oczy i przemówić do swojej przyjaciółki, dziewczyny, którą znał od zawsze, dziewczyny, z którą tyle dzielił. Głosu, który kołysał go do snu w wiejskim domku, po tych wszystkich tygodniach bezsenności…
- Elodie, to koniec. Udało nam się. Powstrzymaliśmy Króla Cieni. Już nie jesteś chora. Nie masz już Azasti. Będziesz żyć. To wszystko przed tobą.
- Sean – wyszeptała w odpowiedzi, jak pytanie, albo modlitwę.
- Jestem tutaj. My tu jesteśmy. Nie jesteś sama. Słyszysz mnie?
Elodie zakryła twarz dłońmi, a Sean złapał ją ponownie za ramiona. To było tak jakby odpływała od nich w rozpacz, a Sean i Sara próbowali ją zatrzymać, nie puścić.
- To ja miałam być tą, która z nim pójdzie. Byliśmy jednością…
Sean studiował jej twarz. Widział zniszczenie, ale tym razem zmieszane z stratą i rozpaczą, z nutką ulgi. Część jej, która chciała żyć, jakkolwiek mała, cieszyła się. A inna część jej, ta która była jednością z Nicholasem, była w rozpaczy. Ale było coś, co Sean musiał wiedzieć, co nie miało dla niego sensu.
- Ta cała Martyna… Nie rozumiem. Skąd o niej wiedziałaś? Przeczytałaś to w jego myślach?
Elodie potrząsnęła głową.
- Ja… znałam jej ducha. Wyczułam go w zamku. Ona opętała mnie.
Sean patrzył na swoją przyjaciółkę, zszokowany. Ile sekretów trzymała przed nim Elodie?
Elodie kontynuowała.
- On nie wiedział, że jej duch żyje. Był tam uwięziony, a potem uwolniony przez przypadek. Podążyła za nami. Chciała chronić Nicholasa. Wciąż go kochała.
Sara skrzywiła się. Jak ktoś mógł kochać Nicholasa i całą ciemność w nim?
Ale w końcu w jakiś sposób to właśnie on ich ocalił.
- Czy wciąż możesz wyczuć Nicholasa? Zapytała Sara. Chciała wiedzieć czy odszedł, odszedł na zawsze.
- Ja… - zaczęła Elodie.
- Sean! Sara! – przerwał im młody głos. To była Micol, stała na krawędzi polany, opierając się o sosnę.
- O mój Boże. Micol żyje! – wyszeptała Sara. Ulga była ogromna, obejmująca ich wszystkich. Cichy chlip opuścił usta Sary, gdy Micol biegła do nich i wpadli sobie w ramiona. Sara trzymała młodszą dziewczynę, czując jej delikatne ciało i wdychając zapach jej skóry, mieszanki cytryny i ozonu, jak powietrza przed i po uderzeniu pioruna.
- Niall? Alvise? – zapytali Sean i Sara, ich niespokojne głosy nakładały się na siebie.
- Obaj przeżyli. Chodźcie!
Na w pół szli, na w pół biegli, Sean trzymał się za bok, opierając się na Sarze. Wkrótce dotarli na krawędź polany, gdzie drzewa były grubsze i dawały najwięcej osłony. Były tam skulone dwie postacie, jedna klęczała, duga była pogrążona w bólu. Niall leżał na ziemi z zamkniętymi oczami, jego głowa spoczywała na kolanach Alvise’a.
Sara uklękła koło nich i pogładziła białą twarz Nialla, odsuwając jego kasztanowe włosy z czoła.
- Jesteś pewny, że ma się dobrze? – wymamrotała. Proszę pozwól mu mieć się dobrze, dla Winter, dla jego rodziny w Irlandii. Dla nas, jego przyjaciół.
- Jestem pewien. Uleczyłem go – odpowiedział Alvise. Dopiero wtedy Sara zauważyła, że twarz Nialla była spokojna, promieniała, tak jakby zdjąć mu duży ciężar z ramion.
Nagle Sean upadł kolanami na trawę, atak bólu odebrał mu siłę w nogach. Sara natychmiast była przy nim.
- Pozwól mi – powiedział łagodnie Alvise. Skinął na Micol, a ona usiadła na trawie na jego miejscu, układając głowę Nialla na swoich kolanach. Alvise uklęknął koło Seana i odwiązał zrobiony przez Sarę bandaż. Sean zawył, jego czoło pokryło się cienką warstwą potu. Sara była przerażona. Rana była głębsza niż na początku sądziła. Rozdarcie było brzydko wyglądającą dziurą, a bluzka Seana była przesiąknięta krwią. Jak uda mu się przeżyć drogę powrotną? Sara zadrżała w środku, ale nie pokazała nic po sobie, bo nie chciała martwić Seana. Sara i Alvise wymienili ze sobą spojrzenia nad głową Seana. Włoch zamknął oczy i ułożył dłonie na brzuchu Seana. Sean jęknął delikatnie i napiął się, gdy Alvise go dotykał, ale potem również zamknął oczy, jako rysy złagodniały, wygładziły się. Ciepłe złote światło, podobne do iris Lucrezii zaczęło emanować z dłoni Alvise’a.
Alvise zabrał dłonie. Sara westchnęła, gdy zerknęła na jego dłonie, były pełne krwi i rozcięć, ale rany na jego dłoniach zaczęły się natychmiast leczyć. Twarz Alvise’a rozluźniła się, gdy rozcięcia zamknęły się i zniknęły, zostawiając tylko ledwo widoczne blizny.
- Już nie boli – powiedział zdziwiony Sean. Pomarszczona, wypukła blizna, bielsza od reszty jego ciała, zajęła miejsce jego rany. – Jak to zrobiłeś? – zapytał.
- To moja moc – powiedział Alvise. – Uzdrawianie.
Sean spojrzał na niego z niemym podziwem. Ze wszystkich darów, jakie widział przez te wszystkie lata, jako Strażnik, ten imponował mu najbardziej.
- Co tam się stało? – wtrąciła Micol.
Sean wstał na nogi.
- To długo historia, Micol. Przypuszczam, że wszystko co na razie musisz wiedzieć, to to że Król Cieni nie żyje.
- Co się stało z Nicholasem?
- Odszedł – powiedziała Sara. – Opowiemy wam wszystko… jak tylko się stąd wydostaniemy. – Spojrzała na spaloną ziemię i głazy na środku polany za nimi, wszędzie wokół gleba była czarna. Nawet jeśli skończyły się niebieskie błyskawice i wszędzie był spokój, nie chciała spędzić w tym miejscu ani minuty dłużej.
- Mam w głowie zapamiętaną drogę jak się tu dostaliśmy. Wydaje mi się, że wiem jak… - zaczął Sean.
- Sean? Sara? – Niall otworzył oczy.
- Hej… - Sara ukucnęła koło niego i pomogła mu usiąść.
- Czy ja żyję? – powiedział, gładząc się z niedowierzeniem po piersi. – Myślałem, że umarłem.
- Byłeś bardzo blisko. Alvise cię uleczył – powiedział Sean. – Mnie również.
Niall spojrzał na Alvise.
- Uleczyłeś nas?
Alvise przytaknął uśmiechając się.
- To jest to co robię – powiedział.
- Cóż jestem ci winien… - powiedział Niall swoim lekkim głosem, ale wyraz twarzy zdradził jego emocje.
- Dalej. Lepiej chodźmy. Czeka nas długa droga z powrotem – powiedział Sean, oferując Niallowi dłoń.
- Nie będzie drogi powrotnej – wyszeptał Alvise. Uniósł dłoń. Spirala wypalona na jego dłoni świeciła. Złote wstążki zaczęły tańczyć przed nimi, otwierając szczelinę w czasie i przestrzeni, by mogli przez nią przejść.
Lucrezia wołała ich z powrotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz