55
Uciszona pieśń
Jedne niszczą
Inne leczą
Sean i Sara
przylgnęli do siebie w ciszy. Sara była otumaniona. Nie mogła być radosna, czy
szczęśliwa, czy chociażby pełna ulgi. Niedowierzała. Uczucie skóry Seana na
jej, jego oddechu, ciała silnego i mocnego, po tak wielkim strachu, bólu. Czy
było prawdziwe? Czy to działo się naprawdę?
Wtuliła się w
niego. Nie było fragmentu jej ciała, który by nie bolał, potrzebowała momentu
wytchnienia. Potrzebowała momentu, w którym nie będzie nic widzieć, słyszeć, ani
czuć, nic co nie jest Seanem. Trzymała go mocno i czuła wilgoć na jego
policzkach. Jej własne oczy były suche, ale Sean płakał, rozluźniając się z nią
w ramionach. Nagle jęknął delikatnie. Zaalarmowana Sara przesunęła dłoń do jego
boku i spojrzała na swoje palce. Były czerwone od krwi.
- Sean…
- Wygląda gorzej
niż jest – powiedział, ale Sara mu nie uwierzyła. Zdjęła polar i zrobiła
bandaż, próbując zawiązać go tak ciasno, jak potrafiła, wokół jego pasa, a
potem pomogła mu wstać.
Elodie stała parę
jardów dalej, spoglądając w miejsce, w którym była przepaść. Ziemia znów się
zamknęła, trzy omszałe głazy stały nieruchomo jak wcześniej. Jedynym śladem
tego, co się stało, były przypalone drzewa i świeżo przekopana ziemia, trawa
poplątana i zmieszana z ziemią. Sara podtrzymywała Seana, gdy utykali w
kierunku Elodie. Oboje otulili ją ramionami i trzymali ciasno, a ona obojętna,
oszołomiona, z posiniaczoną i pustą twarzą, pozwoliła im.
- Byliśmy
jednością. A teraz on odszedł – wyszeptała, a Sara nie wiedziała czy mówiła o
Nicholasie, czy o swojej pierwszej, największej stracie, tej, która wywołała w
niej zmianę, rozprzestrzeniła ciemność w jej duszy, stracie jej męża, Harry’ego
Midnighta. – To Martyna z nim poszła – wytłumaczyła. – Przyszła z nami.
Wydawało mi się, że czułam jej obecność, ale nie byłam pewna. Była w zamku
Nicholasa, uwięziona… Uwolniliśmy jej ducha i teraz odeszła z nim.
- Jesteś tutaj z
nami. Nie zostaniesz uwięziona w ciemnościach z Nicholasem – powiedziała
niepewnie Sara. Czy musiała pocieszać Eldoie, że ta nie podążyła za Nicholasem
do cieni? Czy to tego Elodie naprawdę chciała?
- Byliśmy jednością
– powtórzyła.
- Przepraszam.
Przepraszam – powiedziała Sara ściskając mocno Elodie.
Zawdzięczała Elodie
życie. Nie mogła uwierzyć, że Francuska musiała na swoich ramionach trzymać to
wszystko, przez tyle czasu, znać plan Nicholasa i nie móc nic powiedzieć. I
wciąż Elodie działała za ich plecami, trzymając ich w niewiedzy o tym, co Król
Cieni planuje dla Sary. Wzięła na siebie podjęcie decyzji, co robić.
Przez moment Sara
zastanawiała się, co ona by uczyniła, gdyby wiedziała, co Król Cieni zamierza
jej zrobić. Czy zaakceptowałaby, bycie jego naczyniem, tak by Nicholas mógł ją
zabić, gdy Król Surari ją opęta? Czy zaryzykowałaby tak straszliwą możliwość,
że jej ciało na zawsze należałoby do niego?
Z dreszczem
przypomniała sobie, jak czuła się, gdy Król Cieni ją opętał, przerażenie,
rozpacz. Moc. Uczucie bycia
wszechmocnym, wszechwiedzącym, cały Świat Cieni płynął w jej żyłach, bił w jej
sercu. Przez moment, chciała tego.
I to była
najbardziej przerażająca myśl ze wszystkich, że bez głosu Lucrezii wołającego
ją z powrotem, przypominającego jej kim była, mogłaby zatracić się na zawsze.
Mogłaby naprawdę zabić Seana i jej przyjaciół, żyć wiecznie jako Król Cieni.
Sara złapała Elodie
mocniej. Jakakolwiek ciemność siedziała w Elodie, Sara również nie była na nią
odporna. W końcu była Midnightem. Jak mogła oceniać kogokolwiek, skoro jej
rodzina była winna tylu zbrodni?
- Wiedziałam, że Nicholas zamierza cię
zabić, Saro – wyszeptała jej Elodie do ucha. – Pomogłam mu. To był jedyny
sposób – wyznała.
- Wiem. Wiem. Ale
również mnie ocaliłaś.
- Byłam prawie
pewna, że to nie zadziała. Strasznie trudno wymierzyć ile trucizny użyć żeby
kogoś otumanić, ale nie zabić. Po prostu nie mogę uwierzyć, że żyjesz.
- Ja również nie
mogę uwierzyć, że żyję – powiedziała szczerze Sara. Jedna sekunda dłużej z
ustami Elodie na jej, trochę więcej trucizny w jej organizmie i mogłaby się już
nigdy nie obudzić. Wypuściła Elodie i ich oczy się spotkały. Sara próbowała
znaleźć słowa na wyrażenie tej mieszanki uczuć, które czuła, ale nie potrafiła.
Nagle Elodie
przypomniała sobie o kamieniu. Podniosła opal z miejsca, w które rzucił go
Nicholas, prosto pod jej nogi. Był gorący, gorętszy niż byłby tylko od jej
ciała. Smuga szkarłatu tańczyła w środku, jak krew w mleku.
- Ten kamień
zawiera cząstkę twojej duszy – wyjaśniła Elodie. – Nicholas ją zabrał. Ukradł
tobie i dał mi tuż przed tym jak… - Nie potrafiła skończyć myśli.
Oczy Sary
rozszerzyły się. Wpływ Nicholasa na nią był silniejszy niż myślała. Dreszcz
przebiegł w dół jej kręgosłupa.
- Jak… jak to
zrobił?
- Nie wiem jak, ani
kiedy to zrobił, ale miałam wizję w samolocie, gdy przybywałam do Szkocji te
parę miesięcy temu. Widziałam jak ktoś
używa tego kamienia, żeby cię zabić. Nie wiedziałam kto, nie widziałam twarzy.
Teraz wiem. – Jej oczy spotkały Seana, w środku nich była modlitwa, nadzieja na
przebaczenie.
Sean złapał Elodie
za ramiona i spojrzał jej w oczy, te czarne oczy, które w jakiś sposób nie
należały do niej. Czy wrócą do swojego naturalnego koloru, teraz, gdy Nicholas
odszedł, zastanawiał się Sean. Czy wciąż będzie czuć jego myśli teraz, gdy był
Królem Cieni? Czy ich dusze wciąż będą połączone? Próbował spojrzeć poza te
obsydianowe oczy i przemówić do swojej przyjaciółki, dziewczyny, którą znał od
zawsze, dziewczyny, z którą tyle dzielił. Głosu, który kołysał go do snu w
wiejskim domku, po tych wszystkich tygodniach bezsenności…
- Elodie, to
koniec. Udało nam się. Powstrzymaliśmy Króla Cieni. Już nie jesteś chora. Nie
masz już Azasti. Będziesz żyć. To wszystko przed tobą.
- Sean – wyszeptała
w odpowiedzi, jak pytanie, albo modlitwę.
- Jestem tutaj. My
tu jesteśmy. Nie jesteś sama. Słyszysz mnie?
Elodie zakryła
twarz dłońmi, a Sean złapał ją ponownie za ramiona. To było tak jakby odpływała
od nich w rozpacz, a Sean i Sara próbowali ją zatrzymać, nie puścić.
- To ja miałam być
tą, która z nim pójdzie. Byliśmy jednością…
Sean studiował jej
twarz. Widział zniszczenie, ale tym razem zmieszane z stratą i rozpaczą, z
nutką ulgi. Część jej, która chciała żyć, jakkolwiek mała, cieszyła się. A inna
część jej, ta która była jednością z Nicholasem, była w rozpaczy. Ale było coś,
co Sean musiał wiedzieć, co nie miało dla niego sensu.
- Ta cała Martyna…
Nie rozumiem. Skąd o niej wiedziałaś? Przeczytałaś to w jego myślach?
Elodie potrząsnęła
głową.
- Ja… znałam jej
ducha. Wyczułam go w zamku. Ona opętała
mnie.
Sean patrzył na
swoją przyjaciółkę, zszokowany. Ile sekretów trzymała przed nim Elodie?
Elodie kontynuowała.
- On nie wiedział,
że jej duch żyje. Był tam uwięziony, a potem uwolniony przez przypadek.
Podążyła za nami. Chciała chronić Nicholasa. Wciąż go kochała.
Sara skrzywiła się.
Jak ktoś mógł kochać Nicholasa i całą ciemność w nim?
Ale w końcu w jakiś
sposób to właśnie on ich ocalił.
- Czy wciąż możesz
wyczuć Nicholasa? Zapytała Sara. Chciała wiedzieć czy odszedł, odszedł na
zawsze.
- Ja… - zaczęła
Elodie.
- Sean! Sara! –
przerwał im młody głos. To była Micol, stała na krawędzi polany, opierając się
o sosnę.
- O mój Boże. Micol
żyje! – wyszeptała Sara. Ulga była ogromna, obejmująca ich wszystkich. Cichy
chlip opuścił usta Sary, gdy Micol biegła do nich i wpadli sobie w ramiona.
Sara trzymała młodszą dziewczynę, czując jej delikatne ciało i wdychając zapach
jej skóry, mieszanki cytryny i ozonu, jak powietrza przed i po uderzeniu
pioruna.
- Niall? Alvise? –
zapytali Sean i Sara, ich niespokojne głosy nakładały się na siebie.
- Obaj przeżyli.
Chodźcie!
Na w pół szli, na w
pół biegli, Sean trzymał się za bok, opierając się na Sarze. Wkrótce dotarli na
krawędź polany, gdzie drzewa były grubsze i dawały najwięcej osłony. Były tam
skulone dwie postacie, jedna klęczała, duga była pogrążona w bólu. Niall leżał
na ziemi z zamkniętymi oczami, jego głowa spoczywała na kolanach Alvise’a.
Sara uklękła koło
nich i pogładziła białą twarz Nialla, odsuwając jego kasztanowe włosy z czoła.
- Jesteś pewny, że
ma się dobrze? – wymamrotała. Proszę
pozwól mu mieć się dobrze, dla Winter, dla jego rodziny w Irlandii. Dla nas,
jego przyjaciół.
- Jestem pewien.
Uleczyłem go – odpowiedział Alvise. Dopiero wtedy Sara zauważyła, że twarz
Nialla była spokojna, promieniała, tak jakby zdjąć mu duży ciężar z ramion.
Nagle Sean upadł
kolanami na trawę, atak bólu odebrał mu siłę w nogach. Sara natychmiast była
przy nim.
- Pozwól mi –
powiedział łagodnie Alvise. Skinął na Micol, a ona usiadła na trawie na jego
miejscu, układając głowę Nialla na swoich kolanach. Alvise uklęknął koło Seana
i odwiązał zrobiony przez Sarę bandaż. Sean zawył, jego czoło pokryło się
cienką warstwą potu. Sara była przerażona. Rana była głębsza niż na początku
sądziła. Rozdarcie było brzydko wyglądającą dziurą, a bluzka Seana była
przesiąknięta krwią. Jak uda mu się przeżyć drogę powrotną? Sara zadrżała w
środku, ale nie pokazała nic po sobie, bo nie chciała martwić Seana. Sara i
Alvise wymienili ze sobą spojrzenia nad głową Seana. Włoch zamknął oczy i
ułożył dłonie na brzuchu Seana. Sean jęknął delikatnie i napiął się, gdy Alvise
go dotykał, ale potem również zamknął oczy, jako rysy złagodniały, wygładziły
się. Ciepłe złote światło, podobne do iris Lucrezii zaczęło emanować z dłoni
Alvise’a.
Alvise zabrał
dłonie. Sara westchnęła, gdy zerknęła na jego dłonie, były pełne krwi i
rozcięć, ale rany na jego dłoniach zaczęły się natychmiast leczyć. Twarz
Alvise’a rozluźniła się, gdy rozcięcia zamknęły się i zniknęły, zostawiając
tylko ledwo widoczne blizny.
- Już nie boli –
powiedział zdziwiony Sean. Pomarszczona, wypukła blizna, bielsza od reszty jego
ciała, zajęła miejsce jego rany. – Jak to zrobiłeś? – zapytał.
- To moja moc –
powiedział Alvise. – Uzdrawianie.
Sean spojrzał na
niego z niemym podziwem. Ze wszystkich darów, jakie widział przez te wszystkie lata,
jako Strażnik, ten imponował mu najbardziej.
- Co tam się stało?
– wtrąciła Micol.
Sean wstał na nogi.
- To długo
historia, Micol. Przypuszczam, że wszystko co na razie musisz wiedzieć, to to
że Król Cieni nie żyje.
- Co się stało z
Nicholasem?
- Odszedł –
powiedziała Sara. – Opowiemy wam wszystko… jak tylko się stąd wydostaniemy. –
Spojrzała na spaloną ziemię i głazy na środku polany za nimi, wszędzie wokół
gleba była czarna. Nawet jeśli skończyły się niebieskie błyskawice i wszędzie
był spokój, nie chciała spędzić w tym miejscu ani minuty dłużej.
- Mam w głowie
zapamiętaną drogę jak się tu dostaliśmy. Wydaje mi się, że wiem jak… - zaczął
Sean.
- Sean? Sara? –
Niall otworzył oczy.
- Hej… - Sara
ukucnęła koło niego i pomogła mu usiąść.
- Czy ja żyję? –
powiedział, gładząc się z niedowierzeniem po piersi. – Myślałem, że umarłem.
- Byłeś bardzo
blisko. Alvise cię uleczył – powiedział Sean. – Mnie również.
Niall spojrzał na
Alvise.
- Uleczyłeś nas?
Alvise przytaknął
uśmiechając się.
- To jest to co
robię – powiedział.
- Cóż jestem ci
winien… - powiedział Niall swoim lekkim głosem, ale wyraz twarzy zdradził jego
emocje.
- Dalej. Lepiej
chodźmy. Czeka nas długa droga z powrotem – powiedział Sean, oferując Niallowi
dłoń.
- Nie będzie drogi
powrotnej – wyszeptał Alvise. Uniósł dłoń. Spirala wypalona na jego dłoni
świeciła. Złote wstążki zaczęły tańczyć przed nimi, otwierając szczelinę w
czasie i przestrzeni, by mogli przez nią przejść.
Lucrezia wołała ich
z powrotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz