piątek, 8 marca 2019

60. Kiedy powrócisz


60

Kiedy powrócisz (Ostatni rozdział)


Moje dłonie w twoich
Koniec i początek
Życia motyla
Delikatnego i krótkiego, tak krótkiego
Ale pięknego i naszego
Przynajmniej

Edynburg był szary, senny i wietrzny, serce Sary podskoczyło, gdy wyszła z taksówki. Przynajmniej rezydencja Midnightów czekała na nią. Światała się paliły i rzucały żółtą poświatę w liliowym zmierzchu. Ciocia Juliet była na schodach, czekała na nią. Sara rzuciła jej się w ramiona i ścisnęła mocno. Nie mogła, nie zauważyć poszarpanych blizn biegnących wzdłuż jej policzków i ramion, od kiedy demon zaatakował ją pazurami prawie na śmierć. Jej palce pogładziły blizny Cioci Juliet, jej oczy były pełne smutku.
- To nie ma znaczenia. Żyję, a to przeszłość. – Skupiła wzrok na siostrzenicy. – Nie będę cię pytać co się stało, Saro. Chcę tylko wiedzieć jedną rzecz. Czy jesteśmy już bezpieczni? Czy to wszystko się skończyło, cokolwiek się działo?
- Tak. Tak, ciociu Juliet. Jesteśmy bezpieczni.
Jej ciocia uśmiechnęła się i ścisnęła ponownie.
- I Harry… witaj w domu.
- Sean. Nazywam się Sean Hannay.
- Racja – powiedziała Juliet, patrząc na Sarę z uniesionymi brwiami.
- Długa historia… - zaczęła, ale przestała w połowie.
Ponieważ na chodniku pojawiła się postać z czerwoną grzywką, jasnoniebieskimi oczami w fioletowej sukience, zawsze miała na sobie gdzieś coś fioletowego, jej najlepsza przyjaciółka. Niosła pudełko na buty.
- Bryony! – zawołała Sara, biegnąc do niej. Padły sobie w ramiona, łzy płynęły po twarzach ich obojga.
- Tak się martwiłam! – wyszeptała Bryony we włosy Sary.
- Wiem… Przepraszam. Zmartwiłam cię. Teraz jestem.
Bryony podała jaj pudełko na buty.
- To dla ciebie. – Dopiero wtedy Sara dostrzegła, że pudełko miało dziurki wszędzie naokoło, a w środku było wyłożone miękkim ręcznikiem. Zdjęła pokrywkę od pudełka. W ręczniku, zwinięty śpiący, był mały czarny kotek. Przez moment nie mogła mówić.
- Myślałam… że skoro Cień odeszła. – Bryony jąkała się, próbując wyjaśnić.
Sara przytuliła swoją przyjaciółkę.
- Dziękuję. Tak bardzo dziękuję!
- To kotka. Jak ją nazwiesz? Myślałam nad Księżycowym promieniem?
Sara i Sean wymienili spojrzenia. Ulotny obraz księżycowego demona, półprzezroczystego pośród drzew, zatańczył między nimi.
- Em… wydaje mi się, że są znacznie lepsze imiona – powiedział Sean, drapiąc się z tyłu głowy.
- Głosuję na Światło– powiedziała ciocia Juliet. – Nie bardzo pasuje do Sary, ale jest urocze.
Sara uśmiechnęła się.
- Światło jest idealne – powiedziała, gładząc kotka między uszami. – Muszę wiedzieć, Bryony. Dostałaś się do szkoły dla artystów?
Twarz Bryony ułożyła się w uśmiech.
- Tak!
- Och, tak się cieszę! – Sara zapiszczała pod zadowolonym spojrzeniem Seana. Było dla niego niesamowite, widzieć ją w końcu taką szczęśliwą, beztroską. Obserwował jak Sara, Światło i Bryony wchodzą do domu.
Kiedy on i Ciocia Juliet podążyli za nimi, nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Sara zdjęła buty i odkopnęła je na bok i zawiesiła swoją kurtkę na kołek w pośpiechu, tak jakby to nie miało znaczenia, czy wisi prosto. Czy stara Sara naprawdę odeszła, ta która dostałaby ataku paniki, jeżeli buty nie byłyby ułożone, jeżeli jej płaszcz nie wisiałby perfekcyjnie równo? Dziewczyna, która musiała czyścić i pucować każdą przestrzeń w kółko i w kółko opuszczając dom?
Uśmiech Juliet jeszcze się powiększył.
- Teraz musisz być głodna – powiedziała, próbując stłumić swą radość z widzenia Sary takiej… beztroskiej. – Szafki i lodówka są pełne. Wszystkie łóżka są zaścielona, dom lśni. Przygotowałam wszystko dla ciebie.
- Bardzo dziękuję, Ciociu Ju… - ale ponownie głos Sary załamał się. Zauważyła list na stole, jeden, który Ciocia Juliet odłożyła na bok z stosu rachunków i reklamówek, które przyszły pod jej nieobecność.
Sara wiedziała co to.
Zrobiła parę wolnych kroków w kierunku stołu.
- Chcę to otworzyć w samotności – powiedziała, podnosząc list trzęsącymi dłońmi.
- Oczywiście skarbeńku – powiedziała Juliet, a oni patrzyli jak Sara wychodzi z kuchni.
Poszła na górę do swojego pokoju. Było tam tak wiele wspomnień, wszystkie jej rzeczy, które leżały, czekając na jej powrót: srebrno-szarych ścian, długich, białych zasłon, świeżo pościelonego łóżka, na którym Ciocia Juliet ułożyła gałązkę lawendy z ogrodu. Jej wiolonczela w fioletowym pokrowcu stała oparta o ścianę, czekając na powrót do życia. Tak bardzo pragnęła zagrać, że jej palce bolały z pragnienia.
Sara usiadła na łóżku. Jej ręce trzęsły się tak bardzo, że miała problem z otwarciem koperty. Jej oczy przeskanowały tekst w poszukiwaniu „przykro nam”, albo „nie udało się”…
Łzy spływały jej po twarzy, gdy wróciła do kuchni, powoli, rozmyślnie. Sean, Ciocia Juliet i Bryony spojrzeli na nią, z wyrazem zachęty, ale i zmartwienia widocznym na ich twarzach.
Uśmiech pełen szczęścia rozszedł się na jej twarzy, gdy pokazała im list oferujący jej miejsce w Królewskim Konserwatorium Szkocji.

W końcu byli sami. Srebrne światło księżyca świeciło jasno i czysto na ogród Sary, gdy przechodzili się, trzymając za ręce, w końcu bez strachu.
- Spójrz. Trzymałam to od początku – powiedziała Sara, podnosząc biało-szkarłatny opal do góry.
Sean odebrał go od niej, bawiąc się kamieniem między palcami. Był gładki w dotyku i zimny.
- Zastanawiam się czy teraz to tylko kamień, czy wciąż ma w sobie cząstkę twojej duszy.
- Nie wiem.
- Nie możemy ryzykować, przypuszczam. Jeżeli cząstka ciebie jest w środku, musimy…
- Tego pilnować.
- Tak.
Sara zatrzymała się i stanęła przed nim.
- Zrobisz to dla mnie? Zaopiekujesz się cząstką mej duszy? – Zielone oczy Sary zapłonęły w jego, pełnych czułości.
Sean potrząsnął głową.
- Nie zrobię tego. Twoja dusza należy do ciebie, w całości. Kocham cię, ale nie będę cię posiadał. Nawet nie cząstkę ciebie.
Sara uśmiechnęła się.
- W takim razie, wiem co z tym zrobić.
Poprowadziła Seana do zielnika Anny. Wspomnienia jej matki były wszędzie. Widziała jak Anna sadzi, kopie, przycina, czarne włosy opadały jej na ramiona, tego samego kruczego koloru co włosy Sary.
Usiadła na wilgotnej ziemi i zaczęła kopać, delikatnie pod krzakiem tymianku. To było miejsce, w którym jej matka ukryła magiczny dziennik, zagrzebany do odnalezienia przez Sarę. Opal wszedł w ziemię, schowany głęboko, bezpieczny w sercu jej domu. Sean spojrzał ponad niego. Parę gwiazd było widocznych na zachmurzonym nocnym niebie, niebie domu, innym od ostrego, żywego nieba Świata Cieni i jego morza gwiazd. Nowy księżyc nad nimi był matczyny, miał delikatną twarz, nie polującej bogini Świata Cieni.
Sean często myślał, że Sara była jak księżyc: biała, świetlista, odległa. Niedotykalna. Ale już nie. Była z nim. I cały świat był spokojny.

Koniec.

poniedziałek, 11 lutego 2019

59. Miłość na wodzie


59

Miłość na wodzie

Cały czas świata
Byśmy mogli zobaczyć
Że życie jest tym, co z niego robimy

Wenecja świeciła w zimowym słońcu, powietrze zamarzało, a jasne niebo było perfekcyjnie niebieskie. Sean i Sara spacerowali po ulicach, trzymając się za ręce, dopóki nie dotarli do małego campo, małego placu, otoczonego pięknymi budynkami z arkadowymi oknami i stiukowymi fasadami. Uczniowie, turyści z aparatami i starsze panie z zakupami śpieszyli się wokół nich, zajęci i obojętni na ich konwersację. Dziwne pomyślała Sara. Moje całe życie rozgrywa się tutaj i nikt nic nie wie, nikt nic nie podejrzewa.
- Saro…
- Proszę nie mów tego – wypaliła, jej dłonie uniosły się, by stworzyć barierę miedzy nimi.
- Nie mówić czego? – uśmiechnął się.
- Nie mów, że odchodzisz. Że muszę poślubić Sekretnego dziedzica. Że będziesz się mną opiekował, że nigdy naprawdę nie odejdziesz, ale nie będziemy razem. Po prostu tego nie mów.
- Sara, Sara stop! – Zaśmiał się i również uniósł swoje dłonie, splatając swoje palce z jej. – Och. Być może powinienem zapytać przed zrobieniem tego – powiedział.
- Zrobieniem czego?
- Dotknięciem twoich dłoni. Na wypadek gdybyś chciała mnie zabić. Zrobiłaś tak przedtem. – Zaśmiał się ponownie.
- Nie śmiej się! – powiedziała, patrząc w dół. Zaczynała być naprawdę zdenerwowana. Wydawało się, że gra w grę, podczas gdy ona nie mogła wytrzymać, czekając aż powie jej to, co musiał powiedzieć.
- Dobrze, przepraszam. Słuchaj. Ja… – Wziął głęboki oddech. Dla niego również nie było łatwe ubrać myśli w słowa. – Ja…
- Zdjęcie? Zrobisz zdjęcie?
Sean mrugnął i spojrzał na Japonkę, stojącą przed nim z aparatem w ręku i wielkim uśmiechem na twarzy.
- Zdjęcie, proszę – powtórzyła, wskazując na Seana a potem na mężczyznę i dzieci za nim.
- Oczywiście. Oczywiście – mruknął, biorąc aparat od kobiety. Sara próbowała nie przewrócić oczami, żeby nie wydać się niemiłą, ale usiadła sztywno, życząc sobie żeby turyści odeszli.
- Dziękuję! Dziękuję – powtarzali w kółko japońscy turyści, lekko się nawet kłaniając, odchodząc.
- Więc, tak. Na czym skończyliśmy? – powiedział Sean, siadając ponownie na kamiennej poręczy.
- Nie wiem, na czym skończyliśmy, Sean. Nie wiem, na czym jesteśmy. Nie wiem, co się wydarzy! – wypaliła Sara, skończyła jej się cierpliwość.
- Powiem ci, co się wydarzy, Saro – powiedział Sean, nagle poważny. Ujął jej twarz w dłonie. -  Miałaś rację od początku. Widziałem efekty endogamii wśród Sekretnych Rodzin. Nadszedł czas nowej ery i nowej generacji silnej krwi…
Sara spojrzała w górę i uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie chcę, już widzieć, jak płaczesz – powiedział Sean i wytarł łzę, która spłynęła jej po policzku. Pogładził jej włosy, potem ponownie ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją.
Sara zamknęła oczy pozwalając szczęściu przepłynąć przez nią. Będą razem. Po tym całym bólu i strachu, kłamstwach i pojednaniu… całym tym czasie, gdy byli blisko śmierci, mogli czuć jej zimny oddech na karku…
Będą razem.
To nie wydawało się możliwe.
Umysł Sary wrócił do momentu, gdy po raz pierwszy się spotkali. Usłyszała jego głos zanim go zobaczyła. Jego głęboki, ciepły głos z nutą Nowo Zelandzkiego akcentu, a potem wyszła na widok i wpuściła go, te jasnoniebieskie oczy, niemożliwie czyste, z ostrzeżeniem. Nie zbliżaj się. Teraz ostrzeżenie odeszło, bariery upadły, a jego oczy były pełne miłości.
- Czy to znaczy, że wracasz ze mną do Szkocji? Że… zamieszkasz znów ze mną?
- Oczywiście. I Saro…
- Tak?
- Po prostu nie mogę się doczekać, by znów usłyszeć jak grasz na wiolonczeli – powiedział i znów ją pocałował, ciepłe włoskie słońce świeciło na nich.

sobota, 2 lutego 2019

58. Kiedy Cały Świat jest Spokojny


58

Kiedy Cały Świat jest Spokojny


Ze snów pochodzi
Nowe życie

Tydzień później
Sara weszła pierwsza, z mokrą plamą czerni na policzku.
- Udało się? – zapytał Niall. Siedział na podłokietniku obok Winter, która była przytulona do miękkich jedwabnych poduszek.
- O, tak. Kiedy wyszliśmy, był całkowicie martwy, mogę cię zapewnić – powiedziała Sara unosząc swoje czarne dłonie.
- Nie mógłby być bardziej martwy.
Sean wszedł do pokoju, Alvise obok niego. Mały triumfujący uśmiech tańczył na ustach Seana. Elodie również się uśmiechnęła. To był Sean, taki jaki zwykł być, lekkomyślny, złośliwy, uwielbiający polować, Strażnik w pełnej klasie.
Elodie siedziała na otomanie, jej długie blond włosy zwisały jej na ramiona, a jej oczy mimo, że ocienione na niebiesko, wróciły do swojego naturalnego czekoladowego koloru.
- Dziękuję – powiedział Alvise do Seana i Sary, uwalniając się z kołczanu i odkładając łuk na jedną z sof. – Za zgodzenie się nam pomóc przed powrotem do domu. – Conte Vendramin poprosił ich o pomoc w zniszczeniu Surari, które prześlizgnęły się do Wenecji podczas połączenia światów. Wychodzili z Alvisem, polować każdej nocy przez tydzień, podczas gdy Micol i Niall zajęci byli wodnymi Surari na kanale Grand.
- Kiedy tylko będzie potrzeba. Ale ten był na razie ostatni. Musimy wracać do domu – powiedziała Sara, a jej oczy spotkały Seana. Utrzymał jej spojrzenie, niewypowiedziane słowa przepłynęły między nimi.
- Tak, musimy wrócić do domu – powtórzył Sean, a Sara poczuła ekscytację. Wrócą do domu razem? Będą żyć razem? Minął tydzień odkąd wrócili ze Świata Cieni, przez który spali w oddzielnych pokojach. To było to, co im zaoferowano i żadne z nich nie narzekało, ani nie poprosiło o zmianę. Nie żeby mieli dużo czasu na spanie z intensywnymi polowaniami, które prowadzili. Sara skupiła się na polowaniu, bała się momentu, w którym będą musieli zadecydować, co robić dalej. Czy powie jej to, czego najbardziej się obawiała, że rozchodzą się w różne strony, że wróci do Nowej Zelandii, albo Japonii szukać Mary Ann, albo do Francji z Elodie? Czy powie jej, że po rzezi dziedziców jej obowiązkiem jest spłodzić dzieci z mocami z innym Sekretnym dziedzicem?
- Nie mogę doczekać się powrotu do domu – powiedział Niall. Odkąd połączył się z Winter, Niall nieustannie miał uśmiech na twarzy. On i Micol widzieli szczególnie okrutny gatunek demona-węgorza, pięć z nich pływało po miejskich kanałach. Ale cokolwiek jeszcze przedostało się było zmartwieniem Vendraminów. Niall i Winter mieli wykupione bilety do Dublina na tą noc.
- Wow, Sara wyglądasz na zmęczoną. Potrzebujesz wakacji – powiedział złośliwie Niall.
- Niall! – zbeształa go Winter. – Nie słuchaj go, Saro. Wyglądasz wspaniale – powiedziała. Policzki Sary znów się wypełniły, a jej włosy ponownie były lśniące, efekty przebywania w Świecie Cieni zmywały się z każdym dniem spędzonym w świecie ludzi.
- Więc wracasz do Edynburga? – Elodie zapytała Seana. Sara spojrzała na niego wstrzymując oddech, gdy czekała na odpowiedź.
- Tak. Jeżeli Sara mnie trochę przenocuje. – Uśmiechnął się, ale w jego oczach był cień wrażliwości. Sara przez moment studiowała jego twarz, próbując odczytać jego intencje. Wracał z nią, ale to nie znaczyło, że będą czymś więcej niż przyjaciółmi, albo towarzyszami polowań. Westchnęła w środku. Noc, którą spędzili wspólnie w zamku Nicholasa wciąż odgrywała jej się w głowie, nieznośnie kusząc ją słodkimi wspomnieniami i mieszając jej myśli.
- Proszę udaj się z nami. Przynajmniej do czasu aż zdecydujesz, co robić – powiedział Sean do Elodie.
Elodie wydawała się w dużej mierze znów być sobą, ale oboje Sara i Sean się martwili. Po powrocie do świata ludzi jej oczy odzyskały ich dawne brązowe tony i straciły obcą obsydianową barwę Nicholasa. Lekarz Vendraminów był pewien, że będzie zdrowa, nie pozostał ślad po Azasti , a poza tym, że była trochę zmęczona i lekko zadumana, miała się dobrze. Noc wcześniej, Sara obudziła się myśląc, że usłyszała krzyk Elodie przez sen, ale gdy leżała w ciemności, nic już nie usłyszała. Zdecydowała, że musiało jej się to przyśnić.
- Dziękuję, Saro. Ale muszę udać się w góry, poszukać Aiko Ayanami. Coś mi mówi, że wciąż żyje. A potem… cóż, myślę, że wrócę do Annecy. Zacznę od nowa. Rodzina Brunów jeszcze nie umarła.
- Nie. Sekretne Rodziny jeszcze nie umarły – wtrącił Alvise. – Potrzebujemy nowe Sabha. Musimy dowiedzieć się, kto przeżył i zorganizować ponownie.
- Ale z Nicholasem w Świecie Cieni, Surari nie przyjdą ponownie, prawda? – powiedziała Micol, szukając potwierdzenia. – Mam na myśli, że jeżeli pozbędziemy się tych, które już tu są…
Elodie spojrzała w dół.
- Nie jestem pewna, czy jest to w pełni w gestii Nicholasa. Wydaje mi się, że separacja między światami nie jest szczelna i nigdy nie będzie. Będą dziury. Rzeczy wrócą do tego jak były, tak myślę, z Surari przepływającymi raz na jakiś czas, którymi zajmą się ci, którzy zostali z Sekretnych Rodzin i Strażników.
Sara pomyślała o domu, Cioci Juliet i Bryony. Pomyślała o dworze Midnightów w Edynburgu, o jej ogrodzie, o wiolonczeli w fioletowym pokrowcu, czekającej by znów na niej zagrać.
Sean wsunął swoją dłoń w jej.
- Masz ochotę się przejść?
- Oczywiście – powiedziała i nagle, nieracjonalnie, poczuła zimno z obawy. Co jej powie? Że nie ma mocy, że przez to nigdy nie będą mogli być razem? Czy wzniesie tą samą ścianę między nimi, wciąż nieprzesuwalną, nieosiągalną? Nagle brzuch Sary zacisnął się, a usta wyschły.
- Oczywiście. Wezmę tylko szybki prysznic. Na dole za dwadzieścia minut – powiedziała i wyszła z pokoju. Nagle, poczuła impuls żeby się na moment odwrócić. Nie była pewna dlaczego. Spojrzała na Elodie. Jej dłonie spoczywały na brzuchu, a w jej oczach było spojrzenie, które sprawiło, że serce Sary zatrzepotało. Elodie poczuła, że jest obserwowana i ich spojrzenia się spotkały. Nie odsunęła dłoni z brzucha, ale nie spojrzała w dół.
Sean już poszedł, Niall i Winter byli zajęci sobą, Micol przełączała muzykę na swoim iPodzie. Nikt tego nie zauważył, ale przez te parę sekund, tym spojrzeniem Elodie przemówiła do Sary.
Nie, Rodzina Brunów nie umarła.

wtorek, 29 stycznia 2019

57. Koniec snów


57

Koniec snów


Wykopała ziarna destrukcji
Jedno po drugim, aż do korzeni
I uświadomiła sobie, że odrodzenie
Bardzo przypominało śmierć

Skóra Lucrezii wciąż była biała, a jej kończyny cienkie i kruche, ale na jej policzkach pojawiły się dwie różowe kropki. Opadła na poduszki, zbyt słaba, by siedzieć prosto, po paru latach bez ruchu, ale jej oczy studiowały odwiedzających przez wpół zamknięte powieki.
Dla Vendraminów, ponowne posiadanie siostry i córki, było jak sen, który stał się rzeczywistością. Ale wciąż się trzęśli, niepewni. Było tak jakby trzymali ją cienką nicią, która może pęknąć w każdej chwili, a Lucrezia znów mogłaby odejść.
Alvise trzymał obie jej dłonie, prawie tak jakby chciał utrzymać ją przywiązaną do nich, a ich ojciec trzymał ochronną dłoń na jej głowie. Micol stała przy nogach łóżka, uśmiechając się.
Sean, Sara, Niall i Winter patrzyli, przytłoczeni emocjami, prawie wszyscy nie mogli uwierzyć, że udało im się wrócić w jednym kawałku, i że są świadkami cudownego uzdrowienia Lucrezii. Elodie stała delikatnie oddalona od reszty, tak jakby część jej nie w pełni powróciła ze Świata Cieni, tak jakby część jej tam została.
- Jak… jak to się stało? – zapytała Sara. – Jak się obudziłaś?
- Nie wiem – odpowiedziała Lucrezia niepewnym angielskim. – Weszłam do twojego umysłu i cię wołałam. Surari mnie zatrzymały, próbowałam ponownie, a one znów mnie zatrzymały. Ale znów cię zawołałam i mnie usłyszałaś, wysłuchałaś mnie. Potem w mojej głowie był okropny głos i ogień palił mi mózg. Był bardzo silny. Nie mogłam cię słyszeć, Saro. Nie wiedziałam, co ci się przytrafiło. Potem mój umysł – rozejrzała się szukając słów – wybuchł. Tak wybuchł – powtórzyła, uwalniając swoje smukłe dłonie od Alvise i przykładając je do skroni. – Ogień był wszędzie… a potem cisza i wszystko stało się czarne. Byłam pewna, że umarłam. Przez te wszystkie lata wizji i głosów w głowie, przez cały ten czas, dzień i noc. Każdą sekundę. Nigdy nie mogłam odpocząć… Ale wtedy się skończyły. Nic nie słyszałam, ani nie widziałam. Było tak spokojnie. Bycie martwym było ulgą, ponieważ te wszystkie lata były tak ciężkie. Ale chciałam was ponownie zobaczyć – powiedziała kładąc dłonie na jej ojcu i bracie. Guglielmo Vendramin gładził jej twarz, a Alvise ponownie trzymał jej dłonie. – Pływałam w ciemności nie czułam bólu. Chciałam odpłynąć na zawsze. A potem usłyszałam twój głos, Alvise’ie i się obudziłam.
- Grazie a Dio! – wyrzucił Alvise, osuszając policzki.
-Figlia Mia – wymamrotał Vendramin, jego głos się załamał.
Micol była zaskoczona widząc starszego mężczyznę, który zawsze był taki dumny, zdystansowany, niezdolnego ukryć uczuć.  Pochyliła się i ułożyła dłoń na jego i przez moment ich oczy się spotkały we wzajemnym zrozumieniu.
- Mi sento debole – wymruczała Lucrezia.
- Mówi, że czuje się słaba – wyjaśnił Vendramin Sarze i przyjaciołom. – Musimy dać jej odpocząć.
Pośpieszyli wyjść, mamrocząc przeprosiny. Tylko Elodie była cicha. Niall i Winter wyszli trzymając się za ręce, potem Sean i Sara. Micol złożyła pocałunek na czole Lucrezi i wybiegła, jej radość była ogromna. Na końcu Elodie podeszła do łóżka.
- Ty jesteś Elodie – powiedziała Lucrezia.
Elodie zatrzymała się i spojrzała na dziewczynę jej wciąż czarnymi oczami.
- Tak.
Lucrezia studiowała przez chwilę jej twarz, ale nic nie powiedziała, a Francuska wyszła bez słowa.

wtorek, 22 stycznia 2019

56. Koniec Cieni

56

Koniec Cieni


I wszystko to co się wydarzyło, będzie zapomniane
Lata czekania, latami straconymi
Kiedy staniesz u progu mych drzwi i powiesz
To jest nasz czas.

Chwilę zajęło Sarze zanim zorientowała się, gdzie jest, po przejściu przez iris. Wylądowała, boleśnie uderzając głową o podłogę, wypluta przez spiralę tak jakby podróż do Świata Cieni nigdy nie miała się odbyć. Jej głowa wciąż wirowała, a fale nudności uderzały ją jedna po drugiej, gdy próbowała ustabilizować bicie serca i oddech. Przez cały czas trzymała swoje oczy mocno zamknięte, nie chcąc zobaczyć, co sprawia, że jej świat wiruje. Kiedy je otworzyła, pierwszą rzeczą, na której się skupiła, był wysoki, freskowany sufit, a potem dwoje jasnych oczu w ciemności, wokół pomarszczona skóra, patrzyły na nią.
Starszy mężczyzna, wysoki i dumny, ubrany na czarno. Obok niego Alvise, z kołczanem wciąż przyczepionym do pleców.
- Sean? – zawołała, a jej głos wydał jej się zabawny, tak jakby dochodził z oddali, albo ktoś inny mówił.
- Jestem tu. – Sean pojawił się obok niej i otoczył jej talię ramieniem. Sara odetchnęła z ulgą.
- Czy to pałac Vendraminów?
- Tak. Jesteśmy bezpieczni – wyszeptał Sean.
- Sara! – zawołał głos, który znała. Srebrnowłosa dziewczyna, Winter, otworzyła ręce, by przytulić Sarę. W tym momencie Sara poczuła przepływ powietrza za nią i usłyszała uderzenie. Obróciła się, by zobaczyć Nialla kucającego przed złotą spiralą, z głową w dłoniach.
Winter od razu do niego podbiegła. Długie, głębokie uczucie ulgi wzniosło się od stóp Sary i przepłynęło przez jej ciało, gdy oglądała ich splecionych, płacząc ze szczęścia, ulgi i strachu o to co mogło się wydarzyć, ale się nie stało.
Sara wstała na nogi, chwiejąc się, szukając czegoś, co mogłaby złapać. Prawie ponownie upadła, ale Sean ją podtrzymał. Dzwoniło jej w uszach, wszystko działo się w zwolnionym tempie.
- Elodie? – udało jej się powiedzieć.
- Jest tutaj. Ma się dobrze – wyszeptał Sean, zerkając w odległy kąt. Podążyła za jego spojrzeniem.
Elodie stała spokojna i silna, jej usta były niebieskie, a oczy skupione na wystawnym, pokrytym jedwabiem łóżku, znajdującym się na środku pokoju. Leżała na nim dziewczyna, jej twarz była tak blada jak macica perłowa, jej oczy otwarte, tak samo niebieskie jak Alvise’a, z fioletowymi cieniami, jej włosy koloru jasnego siana zabrane były na boku łóżka.
- Lucrezia – wymamrotała Sara.
A potem coś się stało, było tak jakby każdy w pokoju wziął głęboki, zbiorowy wdech, zasysając całe powietrze, Lurezia otworzyła blade usta i przemówiła.
- Tak. Jestem Lucrezia Vendramin – powiedziała niepewnie, tak jakby nie do końca była pewna swojej tożsamości, a wypowiedzenie jej w jakiś sposób sprawiało, że była prawdziwa. Wyglądało na to, że ukształtowanie ust i strun głosowych, by wydobyć słowa, wymagało prawdziwego wysiłku, ponieważ od bardzo długiego czasu nie przemówiła z własnej woli.
W ciągu chwili, starszy mężczyzna – Lord Vendramin, pomyślała Sara – był na podłodze obok łóżka Lucrezii, z twarzą ukrytą w jej włosach, jego ramiona obejmowały jej leżące ciało, w kółko powtarzał jej imię.
Alvise stół nieruchomo, łzy spływały w dół jego twarzy, dopóki, w końcu, on również nie przemówił.
- Sorella Mia –wyszeptał. Moja siostra. Lucrezia Vendramin się obudziła.

czwartek, 17 stycznia 2019

55. Uciszona pieśń




55

Uciszona pieśń


Jedne niszczą
Inne leczą

Sean i Sara przylgnęli do siebie w ciszy. Sara była otumaniona. Nie mogła być radosna, czy szczęśliwa, czy chociażby pełna ulgi. Niedowierzała. Uczucie skóry Seana na jej, jego oddechu, ciała silnego i mocnego, po tak wielkim strachu, bólu. Czy było prawdziwe? Czy to działo się naprawdę?
Wtuliła się w niego. Nie było fragmentu jej ciała, który by nie bolał, potrzebowała momentu wytchnienia. Potrzebowała momentu, w którym nie będzie nic widzieć, słyszeć, ani czuć, nic co nie jest Seanem. Trzymała go mocno i czuła wilgoć na jego policzkach. Jej własne oczy były suche, ale Sean płakał, rozluźniając się z nią w ramionach. Nagle jęknął delikatnie. Zaalarmowana Sara przesunęła dłoń do jego boku i spojrzała na swoje palce. Były czerwone od krwi.
- Sean…
- Wygląda gorzej niż jest – powiedział, ale Sara mu nie uwierzyła. Zdjęła polar i zrobiła bandaż, próbując zawiązać go tak ciasno, jak potrafiła, wokół jego pasa, a potem pomogła mu wstać.
Elodie stała parę jardów dalej, spoglądając w miejsce, w którym była przepaść. Ziemia znów się zamknęła, trzy omszałe głazy stały nieruchomo jak wcześniej. Jedynym śladem tego, co się stało, były przypalone drzewa i świeżo przekopana ziemia, trawa poplątana i zmieszana z ziemią. Sara podtrzymywała Seana, gdy utykali w kierunku Elodie. Oboje otulili ją ramionami i trzymali ciasno, a ona obojętna, oszołomiona, z posiniaczoną i pustą twarzą, pozwoliła im.
- Byliśmy jednością. A teraz on odszedł – wyszeptała, a Sara nie wiedziała czy mówiła o Nicholasie, czy o swojej pierwszej, największej stracie, tej, która wywołała w niej zmianę, rozprzestrzeniła ciemność w jej duszy, stracie jej męża, Harry’ego Midnighta. – To Martyna z nim poszła – wytłumaczyła. – Przyszła z nami. Wydawało mi się, że czułam jej obecność, ale nie byłam pewna. Była w zamku Nicholasa, uwięziona… Uwolniliśmy jej ducha i teraz odeszła z nim.
- Jesteś tutaj z nami. Nie zostaniesz uwięziona w ciemnościach z Nicholasem – powiedziała niepewnie Sara. Czy musiała pocieszać Eldoie, że ta nie podążyła za Nicholasem do cieni? Czy to tego Elodie naprawdę chciała?
- Byliśmy jednością – powtórzyła.
- Przepraszam. Przepraszam – powiedziała Sara ściskając mocno Elodie.
Zawdzięczała Elodie życie. Nie mogła uwierzyć, że Francuska musiała na swoich ramionach trzymać to wszystko, przez tyle czasu, znać plan Nicholasa i nie móc nic powiedzieć. I wciąż Elodie działała za ich plecami, trzymając ich w niewiedzy o tym, co Król Cieni planuje dla Sary. Wzięła na siebie podjęcie decyzji, co robić.
Przez moment Sara zastanawiała się, co ona by uczyniła, gdyby wiedziała, co Król Cieni zamierza jej zrobić. Czy zaakceptowałaby, bycie jego naczyniem, tak by Nicholas mógł ją zabić, gdy Król Surari ją opęta? Czy zaryzykowałaby tak straszliwą możliwość, że jej ciało na zawsze należałoby do niego?
Z dreszczem przypomniała sobie, jak czuła się, gdy Król Cieni ją opętał, przerażenie, rozpacz. Moc. Uczucie bycia wszechmocnym, wszechwiedzącym, cały Świat Cieni płynął w jej żyłach, bił w jej sercu. Przez moment, chciała tego.
I to była najbardziej przerażająca myśl ze wszystkich, że bez głosu Lucrezii wołającego ją z powrotem, przypominającego jej kim była, mogłaby zatracić się na zawsze. Mogłaby naprawdę zabić Seana i jej przyjaciół, żyć wiecznie jako Król Cieni.
Sara złapała Elodie mocniej. Jakakolwiek ciemność siedziała w Elodie, Sara również nie była na nią odporna. W końcu była Midnightem. Jak mogła oceniać kogokolwiek, skoro jej rodzina była winna tylu zbrodni?
- Wiedziałam, że Nicholas zamierza cię zabić, Saro – wyszeptała jej Elodie do ucha. – Pomogłam mu. To był jedyny sposób – wyznała.
- Wiem. Wiem. Ale również mnie ocaliłaś.
- Byłam prawie pewna, że to nie zadziała. Strasznie trudno wymierzyć ile trucizny użyć żeby kogoś otumanić, ale nie zabić. Po prostu nie mogę uwierzyć, że żyjesz.
- Ja również nie mogę uwierzyć, że żyję – powiedziała szczerze Sara. Jedna sekunda dłużej z ustami Elodie na jej, trochę więcej trucizny w jej organizmie i mogłaby się już nigdy nie obudzić. Wypuściła Elodie i ich oczy się spotkały. Sara próbowała znaleźć słowa na wyrażenie tej mieszanki uczuć, które czuła, ale nie potrafiła.
Nagle Elodie przypomniała sobie o kamieniu. Podniosła opal z miejsca, w które rzucił go Nicholas, prosto pod jej nogi. Był gorący, gorętszy niż byłby tylko od jej ciała. Smuga szkarłatu tańczyła w środku, jak krew w mleku.
- Ten kamień zawiera cząstkę twojej duszy – wyjaśniła Elodie. – Nicholas ją zabrał. Ukradł tobie i dał mi tuż przed tym jak… - Nie potrafiła skończyć myśli.
Oczy Sary rozszerzyły się. Wpływ Nicholasa na nią był silniejszy niż myślała. Dreszcz przebiegł w dół jej kręgosłupa.
- Jak… jak to zrobił?
- Nie wiem jak, ani kiedy to zrobił, ale miałam wizję w samolocie, gdy przybywałam do Szkocji te parę miesięcy temu.  Widziałam jak ktoś używa tego kamienia, żeby cię zabić. Nie wiedziałam kto, nie widziałam twarzy. Teraz wiem. – Jej oczy spotkały Seana, w środku nich była modlitwa, nadzieja na przebaczenie.
Sean złapał Elodie za ramiona i spojrzał jej w oczy, te czarne oczy, które w jakiś sposób nie należały do niej. Czy wrócą do swojego naturalnego koloru, teraz, gdy Nicholas odszedł, zastanawiał się Sean. Czy wciąż będzie czuć jego myśli teraz, gdy był Królem Cieni? Czy ich dusze wciąż będą połączone? Próbował spojrzeć poza te obsydianowe oczy i przemówić do swojej przyjaciółki, dziewczyny, którą znał od zawsze, dziewczyny, z którą tyle dzielił. Głosu, który kołysał go do snu w wiejskim domku, po tych wszystkich tygodniach bezsenności…
- Elodie, to koniec. Udało nam się. Powstrzymaliśmy Króla Cieni. Już nie jesteś chora. Nie masz już Azasti. Będziesz żyć. To wszystko przed tobą.
- Sean – wyszeptała w odpowiedzi, jak pytanie, albo modlitwę.
- Jestem tutaj. My tu jesteśmy. Nie jesteś sama. Słyszysz mnie?
Elodie zakryła twarz dłońmi, a Sean złapał ją ponownie za ramiona. To było tak jakby odpływała od nich w rozpacz, a Sean i Sara próbowali ją zatrzymać, nie puścić.
- To ja miałam być tą, która z nim pójdzie. Byliśmy jednością…
Sean studiował jej twarz. Widział zniszczenie, ale tym razem zmieszane z stratą i rozpaczą, z nutką ulgi. Część jej, która chciała żyć, jakkolwiek mała, cieszyła się. A inna część jej, ta która była jednością z Nicholasem, była w rozpaczy. Ale było coś, co Sean musiał wiedzieć, co nie miało dla niego sensu.
- Ta cała Martyna… Nie rozumiem. Skąd o niej wiedziałaś? Przeczytałaś to w jego myślach?
Elodie potrząsnęła głową.
- Ja… znałam jej ducha. Wyczułam go w zamku. Ona opętała mnie.
Sean patrzył na swoją przyjaciółkę, zszokowany. Ile sekretów trzymała przed nim Elodie?
Elodie kontynuowała.
- On nie wiedział, że jej duch żyje. Był tam uwięziony, a potem uwolniony przez przypadek. Podążyła za nami. Chciała chronić Nicholasa. Wciąż go kochała.
Sara skrzywiła się. Jak ktoś mógł kochać Nicholasa i całą ciemność w nim?
Ale w końcu w jakiś sposób to właśnie on ich ocalił.
- Czy wciąż możesz wyczuć Nicholasa? Zapytała Sara. Chciała wiedzieć czy odszedł, odszedł na zawsze.
- Ja… - zaczęła Elodie.
- Sean! Sara! – przerwał im młody głos. To była Micol, stała na krawędzi polany, opierając się o sosnę.
- O mój Boże. Micol żyje! – wyszeptała Sara. Ulga była ogromna, obejmująca ich wszystkich. Cichy chlip opuścił usta Sary, gdy Micol biegła do nich i wpadli sobie w ramiona. Sara trzymała młodszą dziewczynę, czując jej delikatne ciało i wdychając zapach jej skóry, mieszanki cytryny i ozonu, jak powietrza przed i po uderzeniu pioruna.
- Niall? Alvise? – zapytali Sean i Sara, ich niespokojne głosy nakładały się na siebie.
- Obaj przeżyli. Chodźcie!
Na w pół szli, na w pół biegli, Sean trzymał się za bok, opierając się na Sarze. Wkrótce dotarli na krawędź polany, gdzie drzewa były grubsze i dawały najwięcej osłony. Były tam skulone dwie postacie, jedna klęczała, duga była pogrążona w bólu. Niall leżał na ziemi z zamkniętymi oczami, jego głowa spoczywała na kolanach Alvise’a.
Sara uklękła koło nich i pogładziła białą twarz Nialla, odsuwając jego kasztanowe włosy z czoła.
- Jesteś pewny, że ma się dobrze? – wymamrotała. Proszę pozwól mu mieć się dobrze, dla Winter, dla jego rodziny w Irlandii. Dla nas, jego przyjaciół.
- Jestem pewien. Uleczyłem go – odpowiedział Alvise. Dopiero wtedy Sara zauważyła, że twarz Nialla była spokojna, promieniała, tak jakby zdjąć mu duży ciężar z ramion.
Nagle Sean upadł kolanami na trawę, atak bólu odebrał mu siłę w nogach. Sara natychmiast była przy nim.
- Pozwól mi – powiedział łagodnie Alvise. Skinął na Micol, a ona usiadła na trawie na jego miejscu, układając głowę Nialla na swoich kolanach. Alvise uklęknął koło Seana i odwiązał zrobiony przez Sarę bandaż. Sean zawył, jego czoło pokryło się cienką warstwą potu. Sara była przerażona. Rana była głębsza niż na początku sądziła. Rozdarcie było brzydko wyglądającą dziurą, a bluzka Seana była przesiąknięta krwią. Jak uda mu się przeżyć drogę powrotną? Sara zadrżała w środku, ale nie pokazała nic po sobie, bo nie chciała martwić Seana. Sara i Alvise wymienili ze sobą spojrzenia nad głową Seana. Włoch zamknął oczy i ułożył dłonie na brzuchu Seana. Sean jęknął delikatnie i napiął się, gdy Alvise go dotykał, ale potem również zamknął oczy, jako rysy złagodniały, wygładziły się. Ciepłe złote światło, podobne do iris Lucrezii zaczęło emanować z dłoni Alvise’a.
Alvise zabrał dłonie. Sara westchnęła, gdy zerknęła na jego dłonie, były pełne krwi i rozcięć, ale rany na jego dłoniach zaczęły się natychmiast leczyć. Twarz Alvise’a rozluźniła się, gdy rozcięcia zamknęły się i zniknęły, zostawiając tylko ledwo widoczne blizny.
- Już nie boli – powiedział zdziwiony Sean. Pomarszczona, wypukła blizna, bielsza od reszty jego ciała, zajęła miejsce jego rany. – Jak to zrobiłeś? – zapytał.
- To moja moc – powiedział Alvise. – Uzdrawianie.
Sean spojrzał na niego z niemym podziwem. Ze wszystkich darów, jakie widział przez te wszystkie lata, jako Strażnik, ten imponował mu najbardziej.
- Co tam się stało? – wtrąciła Micol.
Sean wstał na nogi.
- To długo historia, Micol. Przypuszczam, że wszystko co na razie musisz wiedzieć, to to że Król Cieni nie żyje.
- Co się stało z Nicholasem?
- Odszedł – powiedziała Sara. – Opowiemy wam wszystko… jak tylko się stąd wydostaniemy. – Spojrzała na spaloną ziemię i głazy na środku polany za nimi, wszędzie wokół gleba była czarna. Nawet jeśli skończyły się niebieskie błyskawice i wszędzie był spokój, nie chciała spędzić w tym miejscu ani minuty dłużej.
- Mam w głowie zapamiętaną drogę jak się tu dostaliśmy. Wydaje mi się, że wiem jak… - zaczął Sean.
- Sean? Sara? – Niall otworzył oczy.
- Hej… - Sara ukucnęła koło niego i pomogła mu usiąść.
- Czy ja żyję? – powiedział, gładząc się z niedowierzeniem po piersi. – Myślałem, że umarłem.
- Byłeś bardzo blisko. Alvise cię uleczył – powiedział Sean. – Mnie również.
Niall spojrzał na Alvise.
- Uleczyłeś nas?
Alvise przytaknął uśmiechając się.
- To jest to co robię – powiedział.
- Cóż jestem ci winien… - powiedział Niall swoim lekkim głosem, ale wyraz twarzy zdradził jego emocje.
- Dalej. Lepiej chodźmy. Czeka nas długa droga z powrotem – powiedział Sean, oferując Niallowi dłoń.
- Nie będzie drogi powrotnej – wyszeptał Alvise. Uniósł dłoń. Spirala wypalona na jego dłoni świeciła. Złote wstążki zaczęły tańczyć przed nimi, otwierając szczelinę w czasie i przestrzeni, by mogli przez nią przejść.
Lucrezia wołała ich z powrotem.

czwartek, 10 stycznia 2019

54. Dzień, w którym wiedziałem


54

Dzień, w którym wiedziałem


Dzień, w którym wiedziałem, że miałem być
Dzień, w którym zobaczyłem moje przyszłe życie
Ale nigdy nie mógłbym sobie uświadomić lub zobaczyć
Co było dla mnie planowane

Elodie myślała, że umrze z bólu. Nie mogłaby przecież, przejść przez taką agonię i przetrwać. To było nawet gorsze niż wypicie krwi Nicholasa i wspomnienie jego agonii, błagała wtedy, by ją zabić. Tym razem nie było potrzeby o to błagać. Furia mózgu sama, by ją zabiła.
Na początku mogła słyszeć krzyki Nicholasa, mogła czuć jego dłoń ściskającą jej i krew wypływającą jej z nosa, ust i uszu, ale po chwili – wieczności – nie mogła nic słyszeć, widzieć, czuć, oprócz bólu. Ona była bólem. Bez świadomości, bez wspomnień. Już nie krzyczała. Nie ruszała się. Leżała z otwartymi oczami, ale nie widząc, płonąc od wewnątrz.
A potem to się skończyło. Tak nagle jak się zaczęło, skończyło. Czerń zaczęła się rozmywać i jaśnieć, kształty i kolory nabrały ostrości, dźwięki, głos, głos Seana wołającego Sarę.
Sara. Czy umarła? Czy udało jej się zatrzymać uncję życia dla siebie, jak planowali, tak, że Król Cieni umrze, a Sara przeżyje?
Elodie zamknęła oczy i otworzyła ponownie. Podniosła się w górę i natychmiast zachwiała, zwracając żółć i kwas, które paliły jej usta i gardło. Sean wciąż krzyczał. Gdzie był? Rozejrzała się dokoła, ale obrócenie głowy, było tak bolesne, że znów ujrzała czerń.
W końcu jej się udało. Zobaczyła jak leży płasko na ziemi, drżąc, wciąż wołając Sarę. Jego twarz była zwrócona w kierunku przepaści, jego oczy skupione na czymś.
… Serce Elodie zamarło, gdy powiodła wzorkiem za spojrzeniem Seana. Nicholas i Sara szli ręka w rękę. Sara żyła. Udało jej się. Ale co robiła? Nagle, Elodie wyczuła myśli Nicholasa w głowie i wiedziała. Sara miała zostać panią Cieni.
Niespodziewanie, Elodie zauważyła pomarańczowe światło tańczące przed nimi. Coś wydawało się złapać ją za gardło i zacieśnić je. Czarnowłosa dziewczyna, o skórze koloru ciemnego miodu i pełnych czerwonych ustach, zmaterializowała się przed nimi.
Martyna, usłyszała jak Nicholas szepcze w jej umyśle. A potem zauważyła jak coś jej rzuca, coś małego i białego wylądowało na trawie koło niej. Chciała to chwycić, ale jej gardło było zbyt ściśnięte, żeby mogła oddychać. Gwiazdy tańczyły jej przed oczami, a potem wszystko stało się czarne.

Sara była ledwo przytomna, gdy zobaczyła Nicholasa i Martynę stojących nad przepaścią, a potem wstępujących, trzymających się za ręce. Przez parę sekund wisieli nad niczym, a potem spadli, z głowami w górze, rozpostartymi ramionami, rozdzieleni, a potem rzuceni w dół przez straszliwą siłę.
Strumień niebieskich błyskawic wyrastał z przepaści, a potem chmura ziemi, niebieskich płomieni i topniejącej ziemi. Nowa chimera, coś pomiędzy bykiem, wilkiem a misiem, jego kształt zmieniał się przed ich oczami, aż w końcu przyjął swój ostateczny kształt, Nicholas, z gołą piersią, czarnymi oczami świecącymi jak dwa baseny ciemności, porożem jelenia wyrastającym z głowy. Koło niego kobieta, z włosami jak skrzydła kruka, oczami czarnymi jak Nicholasa, ubrana w coś, co wyglądała jak ciemna mgła, na głowie miała koronę z szkarłatnych kwiatów. A wtedy każdy dźwięk został wyciszony, ziemia stała nieruchomo, błyskawice ustały.  Sylwetki ludzi, samochodów, budynków wyciekających z świata ludzi znikły i w końcu spokój wypełnił przestrzeń.